http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063...la_kobiete.htmlBeata Stępień była na przejściu dla pieszych, kiedy wjechał w nią samochód. Kierowca nie zatrzymał się, nie udzielił jej pomocy. Cudem przeżyła. Prokuratura ustaliła, że za kierownicą siedziała... wracająca z imprezy policjantka. Długo nie dało się jej niczego udowodnić.
Do wypadku doszło 11 listopada 2009 r. Komenda policji w Dąbrowie Górniczej dostawała wtedy sztandar. Była uroczystość, jakiej miasto dawno nie widziało. Przyjechał komendant wojewódzki, była kompania reprezentacyjna, grała orkiestra. Przemówienia, kwiaty, a potem odznaczenia i awanse. Na koniec przyjęcie w jednym z lokali. Bawiła się na nim prawie cała komenda.
Audi na pasach
Beata Stępień, wuefistka w jednej ze szkół, kilka minut przed godz. 20 weszła na zielonym świetle na skrzyżowanie ulic Tysiąclecia i Piłsudskiego. Kilka sekund później z rozbitą głową, zmiażdżoną nogą i wybitym barkiem leżała na ziemi. Wjechał w nią samochód. Według świadków było to audi a4. Kierowca nie zatrzymał się, dodał gazu i uciekł. Kilka minut później ktoś zawiadomił policję, że parę kilometrów dalej identyczny wóz skosił kilka znaków drogowych i zgubił tablicę rejestracyjną. W komendzie konsternacja, bo szybko odkryto, że audi jest własnością aspirant Anny K., policjantki z dąbrowskiej drogówki.
Patrol natychmiast pojechał do domu funkcjonariuszki, ale nie było jej tam. Dopiero po kilkunastu godzinach udało się ustalić, że policjantka przebywa na sąsiedniej posesji, w domu babci, a poobijane audi stoi w garażu. W środku wozu bałagan i ślady wymiocin.
To koleżanka siedziała za kierownicą
- Ja nie prowadziłam - zeznała Anna K. Gdyby było inaczej, nie tylko miałaby sprawę karną, ale dyscyplinarnie zwolniono by ją z pracy. Funkcjonariuszka twierdzi, że z imprezy odwoziła ją Iwona M., zaprzyjaźniona z nią była policjantka z Dąbrowy Górniczej. Przyjaciółka potwierdziła tę wersję i wzięła winę na siebie. Zeznała, że pogoda była paskudna, a ona nigdy wcześniej nie prowadziła audi, nie znała więc możliwości wozu. Iwona M. przyznała się, że chyba na kogoś najechała, ale myślała, że to pies. Dlatego odjechała.
Policji ta wersja wystarczyła. Wobec Anny K. nie wszczęto nawet postępowania dyscyplinarnego w związku z ucieczką z miejsca zdarzenia. - Bo Biuro Spraw Wewnętrznych [policja w policji - przyp. red.] uznało, że to nie ona prowadziła samochód - mówi Mariusz Miszczyk, rzecznik komendy miejskiej w Dąbrowie Górniczej. Krótko po wypadku Anna K. dostała nawet awans i przeniesiono ją do wydziału kryminalnego.
Biegli badali wymiociny
Jednak prokuratorzy z Mysłowic, którzy wszczęli śledztwo w sprawie wypadku, nie uwierzyli w opowieści kobiet. Zlecili wiele badań odcisków palców znalezionych w samochodzie, analizy włókien, a nawet wymiocin. Dodatkowo powołali biegłych, którzy zrobili kilka specjalistycznych ekspertyz. Jakich? Tajemnica śledztwa. Ich wyniki wskazują jednak, że audi prowadziła Anna K., a jej przyjaciółki w ogóle nie było w tym samochodzie.
- Jeszcze w tym miesiącu obu kobietom przedstawimy zarzuty - mówi prokurator Dariusz Lendo, szef Prokuratury Rejonowej w Mysłowicach. Policjantka odpowie za spowodowanie wypadku i ucieczkę, a jej przyjaciółka za składanie fałszywych zeznań.
Aspirant Miszczyk: - Jeśli do tego dojdzie, funkcjonariuszka zostanie zawieszona w czynnościach służbowych.
Beata Stępień po wypadku prawie dwa miesiące przeleżała w szpitalu. - Policja twierdziła, że sprawcą jest ktoś inny. Przekonywała o rzetelności śledztwa i niezbitych dowodach - mówi rozżalona. - Nie jestem mściwa. Chcę tylko, żeby po dwóch latach w końcu sprawiedliwości stało się zadość.
- Ta sprawa to klasyczny przykład fałszywie pojętej solidarności zawodowej - dodaje jej mąż Krzysztof.
Anna K. nie chciała rozmawiać z "Gazetą". - Wszystko, co miałam do powiedzenia, zeznałam już w prokuraturze - stwierdziła.