Gazeta.pl > Gazeta Sosnowiec
09.03.2012 12:40
PKP odpuszczą 100 zł i nie będą ryzykować życia ludziMieszkańcy Dąbrowy Górniczej chodzą przez tory, bo miasto nie może rozpocząć remontu schodów na wiadukt. PKP uparły się na opłatę za wejście ekipy na teren spółki.Wiadukt drogowy na ul. Cupiała zapewnia bezpieczną przeprawę nad ruchliwym szlakiem kolejowym. Od roku - zamiast chodnikiem wzdłuż jezdni - mieszkańcy chodzą dołem po torach, bo przy ul. Łańcuckiego służby miejskie zaspawały dostęp do kilkudziesięciu betonowych schodów, którymi piesi pokonywali nasyp. - Okresowy przegląd wykazał, że stopnie się rozkruszyły - uzasadniają obecność zapory w Miejskim Zarządzie Ulic i Mostów.
Co kilka minut na dzikim przejściu pojawiają się ludzie: kobiety z zakupami, uczniowie z plecakami, rodzina niosąca wieniec na pogrzeb krewnego. Równie często torami pędzą pociągi w kierunku Katowic i Częstochowy. - Za torami mieszkają tysiące ludzi. Kto nie ma auta, codziennie przechodzi torami - mówi 16-letni Sylwek wracający ze szkoły.
W magistracie postanowiono jak najszybciej naprawić schody: prosty remont za kilka tysięcy złotych miał potrwać najwyżej pięć dni. Roboty gmina musiała formalnie zgłosić kolejarzom, bo chociaż schody należą do miasta (i od najbliższej szyny dzieli je dobrych kilkadziesiąt metrów), to cała działka jest własnością skarbu państwa we władaniu PKP i stanowi „zamknięty teren kolejowy”.
- Pierwszą prośbę wysłaliśmy w sierpniu i od tej pory do dziś trwa korespondencja z kilkoma spółkami PKP, a ostatecznych uzgodnień ciągle nie ma - mówi Bartosz Matylewicz, rzecznik UM w Dąbrowie Górniczej.
Po kilku miesiącach wymiany listów Polskie Linie Kolejowe zaznaczyły, by magistrat samodzielnie porozumiał się ze spółkami PKP odpowiedzialnymi za telekomunikację, energetykę i nieruchomości. Gdy w grudniu (wtedy pieniądze na remont już przesunięto na inny cel, by nie przepadły) urzędnicy w Dąbrowie trzymali w rękach plik odrębnych zgód, PKP kazały im zgłosić się jeszcze do działu marketingu w katowickim oddziale spółki. - Tam wyszło na jaw, że miasto, które za własne pieniądze chce naprawić własne schody, ma zapłacić PKP za zajęcie terenu - wzdycha Matylewicz.
W sumie chodziło o mniej więcej 100 zł, ale dokładnej kwoty do dziś nie udało się ustalić, trzeba zmierzyć powierzchnię schodów, a z tym problemem w strukturze PKP mogą uporać się wyłącznie specjaliści mierniczy z zakładu w Ząbkowicach. Jednak ci dopiero niedawno wzięli obmiary.
Zmierzyliśmy więc wczoraj powierzchnię sami i wyszło nam, że schody zajmują najwyżej 20 m kw. Zapytaliśmy też w warszawskiej centrali PKP, czy dla 100 zł zarobku warto przez osiem miesięcy paraliżować niewielką miejską naprawę. - To rzeczywiście zakrawa na absurd - usłyszeliśmy w biurze prasowym grupy PKP, skąd odesłano nas do Katowic po uzasadnienie naliczania opłat.
Jolanta Michalska z Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami PKP w Katowicach wyjaśnia, że każdy właściciel gruntu ma prawo naliczyć podobną opłatę: - Jako spółka skarbu państwa podlegamy szczególnej dyscyplinie finansów i nie wolno nam narażać się na zarzut niegospodarności - mówi Michalska. Potem zastrzega, że nikt opłat nie nalicza na ślepo, bo dla PKP liczy się przecież interes społeczny. Czy nie zachodzi on właśnie w przypadku schodów na wiadukt w Dąbrowie?
Dyrektor OGN PKP w Katowicach obiecuje przeanalizować sprawę. Po kilku godzinach jest konkluzja. - Jutro wyślemy pozytywną odpowiedź do Urzędu Miejskiego w Dąbrowie. Rozważamy odstąpienie od opłaty - informuje Michalska.
PKP zaczyna przemawiać ludzkim głosem - komentuje Witold Gałązka
Naprawa schodów do wiaduktu nad torami w Dąbrowie Górniczej zapowiadała się na kolejny odcinek thrillera realizowanego według scenariusza PKP: miasto chce wyłożyć pieniądze, by uchronić mieszkańców przed rozjechaniem przez pociągi, kolej uniemożliwia remont, bo wymyśliła, że na nim zarobi... 100 zł. Ale - tu reżyser ujawnia komediowo-dramatyczne zacięcie - okazuje się, że nawet po tak podły zysk PKP nie potrafi wyciągnąć łapy, bo ich struktury przegniły do tego stopnia, że obmierzenie schodów i przemnożenie stawki zajmuje kolejarzom kilka miesięcy.
Opisywaliśmy już wiele kolejowych absurdów: zaspawane kładki, zrujnowane stacje, zlikwidowane kasy, pomylone perony, skreślone linie, bałagan, indolencja i bezczelne samozadowolenie kolejowych prezesów - czarny scenariusz, w którym wulgarnie lekceważono bezpieczeństwo ludzi, wiódł nieubłaganie od śmierci mężczyzny na przegniłej kładce w Strzemieszycach do tragedii pod Szczekocinami.
Katastrofa to wstrząs, po którym nic nie może być jak przedtem. Prawdopodobnie coś ważnego stało się z PKP, przeskoczyła najoporniejsza wajcha. Odnotujmy tę zmianę: gdy pytaliśmy wczoraj w Warszawie o remont dąbrowskich schodów, w odpowiedzi - po raz pierwszy od lat ludzkim głosem - absurd nazwano w PKP absurdem!
To jeszcze nie cud. Jeszcze słyszeliśmy biurokratyczne frazesy, a centrala z regionem grały odpowiedzialnością w berka (co wprawnie ćwiczą przez 20 lat „reformy” PKP). W końcu jednak (w godzinę! Nie do pomyślenia przed tygodniem) w katowickim Oddziale Gospodarowania Nieruchomościami PKP zapadła przyzwoita decyzja, by nie brnąć w absurd, zmazać wstyd. I zamiast wyciągać rękę po bulwersujący haracz, po prostu podać dłoń miastu i mieszkańcom Dąbrowy.
Jeśli to nie jest sen (lub - co gorsza - kilkudniowa strategia kolei na udobruchanie opinii publicznej), wkrótce pójdziemy bezpiecznymi kładkami, posiedzimy wygodnie w pachnących poczekalniach, a na peronach nie wysmaga nas deszcz. Jeśli to nie jest sen.
Więcej...
http://sosnowiec.gazeta.pl/gazetasosnowiec...l#ixzz1odLErBNw