http://miasta.gazeta.pl/i/30/katowice/00.gif[/img]]
Z zamku będzińskiego nad Pogorię, czyli w poszukiwaniu szlaku rowerowego
Jerzy Pawleta
2006-09-15, ostatnia aktualizacja 2006-09-15 11:28
Coraz częściej i głośniej mówi się udostępnieniu akwenu Pogoria IV motorowodniakom, o "nurkowisku" czy wreszcie o sztucznej jaskini, służącej do ćwiczeń ratownikom i płetwonurkom. Plany szerokie i ambitne. Postanowiłem sprawdzić na rowerze, jak wygląda to dzisiaj. Jako miejsce startu obrałem największą historyczną atrakcję okolicy, czyli będziński zamek.
RAPORTY
Kaj się karnąć na kole
Będzin prawa miejskie otrzymał w 1358 roku, będąc strategicznym punktem wodnych i lądowych dróg handlowych, m.in. traktu handlowego ze Śląska do Krakowa. Powstały w XIV wieku, położony na wysokiej skarpie na brzegu Czarnej Przemszy zamek, był ważnym ogniwem systemu obronnego warownych budowli Orlich Gniazd wzniesionych przez Kazimierza Wielkiego. Odbudowany z ruin (najazd szwedzki w XVII wieku), mieści dziś Muzeum Zagłębia i jest siedzibą I Chorągwi Czarnego Rycerza Kasztelani Będzińskiej.
Wdrapałem się od strony kościoła pw. Świętej Trójcy i cmentarzy katolickiego oraz żydowskiego na przewierconą zagadkowymi podziemiami Górę Zamkową. O rowerzystach i turystyce rowerowej nikt tu nie pomyślał. Schody, schody i jeszcze raz schody. Utwierdził mnie w tym przekonaniu brak szlaku i jakiejkolwiek mapki czy informacji rowerowej w muzeum zamkowym. Na szczęście zagorzałym rowerzystą okazał się zamkowy strażnik, który udzielił mi praktycznych wskazówek, jak dotrzeć nad Pogorię.
Wyzerowałem licznik i za radą strażnika zjechałem duktem zamkowym w dół, przejechałem most na Czarnej Przemszy i zaraz za nim skręciłem w prawo, kierując się na nadbrzeżny wał, okupowany (w soboty i środy) przez setki ludzi przybywający na targ. Slalomem między nimi po 1,5 km docieram do wiszącego nad rzeką mostku dla pieszych. Jadę wąską ścieżką na wale dalej prosto, mijam tamę (2,2 km) i docieram do mostu i drogi asfaltowej (2,5 km). Tu skręcam w prawo i po 300 m (przed stadionem) w lewo w ulicę Wiejską. Końcówka ulicy to ślepy zaułek. Wracam więc do skrzyżowania (3,5 km) i pytam o drogę przejeżdżającego rowerzystę. Wyjątkowo uprzejmy mieszkaniec dzielnicy Zielona, Przemek, wyjaśnił, że muszę skręcić w lewo w ul. Prostą i podprowadził mnie do miejsca, skąd już nie mogłem zabłądzić. Jadąc za nim, na czwartym kilometrze skręcam na kolejnym rozstaju dróg w lewo (można na wprost do parku Zielona i Pogorii III, ale moim celem jest Pogoria IV) i nieoczekiwanie (4,2 km) w wąską, acz wyraźnie wydeptaną ścieżkę w krzakach w lewo. Jeszcze 50 m i rozstaję się z moim przewodnikiem, który jedzie na wprost przez żelazny mostek, a mój szlak (tak, tak! zielony, turystyczny namalowany na pniu brzozy) biegnie w prawo.
Potwierdzenie szlaku znajduję na betonowym płocie (4,6 km). Asfaltowa jezdnia z tablicą "Dąbrowa Górnicza" przecina dróżkę na 5,6 km pod kątem prostym. Jadę dalej prosto, by dotrzeć (6,2 km) do Centrum Sportów Letnich przy basenie Zielona, gdzie witają mnie liczne boiska i piękne niebieskie tabliczki z wizerunkami rowerzystów i napisami: Pustynia Błędowska 15 km, Pogoria IV zapora 2,5 km, Pogoria III północ 2 km. I jeszcze innymi podobnymi. Po polsku i angielsku. Raduje się moje serce rowerzysty. Witajcie w raju rowerowym!
Zgodnie ze wskazaniem kolejnej niebieskiej tabliczki "Pogoria IV" skręcam w lewo przez mostek i wpadam leśną drogą do krzaczastego zagajnika. Po 600 m - rozwidlenie. Jedna ścieżka skręca w lewo, druga biegnie na wprost, trzecia na wprost i przez mostek nad rzeką. Koniec raju. Zero szlaku czy tabliczki. Skręcam najbardziej wydeptaną ścieżką w lewo, na horyzoncie ani śladu kierunkowskazu, ale za to dziadek kosi trawę. - Panie, miejscowy jestem, jedź pan do mostu kolejowego - poucza. No, dobrze. Na 6,8 km mijam zaporę, a na 7,8 km docieram do żelaznego mostu kolejowego. Ścieżka biegnie na wprost, więc jadę dalej, przede mną widzę już wielka wodę, czyli Pogorię IV. Jest dobrze, ale nie całkiem; ścieżka się zwęża, zwęża, schodzi z wału nad Czarną Przemszę, skręca z rzeką w lewo i robi się ledwo wydeptanym przez wędkarzy śladem. Przejścia do zalewu ani widu.
Wracam na most kolejowy i skręcam (jadąc od dziadka) po drewnianym podeście mostu w prawo. Zaraz za mostem "na czuja" po skosie w lewo i na 8 km docieram do asfaltu, by po chwili skręcić w prawo i wspiąć się na skarpę zbiornika. Wita mnie nowy budynek z zaporą i tablicą "Obiekt hydrotechniczny", asfaltowa ścieżka wzdłuż Pogorii i piękny widok z cumulusami odbijającymi się w błękitnej wodzie.
Ruszam w lewo, mijam kolejny budynek zapory i na równo (oczywiście są to dane orientacyjne, należy przyjąć 10-20 proc. tolerancję) 10 km siadam w sąsiedztwie prywatnej rezydencji na pierwszej spotkanej na trasie ławeczce. Kanapka, termos i... życie jest piękne. Odpoczywam, przyglądając się mijającym mnie z rzadka rowerzystom, spacerowiczom czy rolkowcom. Trafia się nawet rodzinka na rolkach z małą dziewczynką, ale generalnie cisza i spokój.
Prostą jak stół asfaltową ścieżką dla rowerzystów (!) pomykam w stronę widniejącej na horyzoncie kościelnej wieży, mijając na 10,7 km powstający bar. Na otwartej przestrzeni dokucza nieco wiejący wiatr, ale nic to, jest dobrze. Mijając miasteczko z kościołem na 15,3 km, docieram do drogi odbijającej w lewo do Wojkowic Kościelnych, znajdujących się przy trasie szybkiego ruchu z Warszawy do Katowic. 800 m i stoję pod malowniczym XIII-wiecznym kościółkiem pw. św. Mariana i Doroty, rozbudowanym w wieku XV. Tu znajduje się jedyne w Polsce sanktuarium Matki Bożej Dobrej Drogi. W tej samej wsi stoi XVII-wieczny drewniany spichlerz dworski z otaczającymi go pozostałościami dawnego parku. Wracam z górki do mojego 15,3 km oraz ciągle czynnej pozostałości piaskowego wyrobiska, którego lwia część wraz z torami kolejowymi i innymi elementami przemysłowymi znalazła się 25 m pod wodą, tworząc (trochę chyba niebezpieczny) raj dla nurków.
Jadę obok wyrobiska, niestety skończył się asfalt, najpierw utwardzoną, potem polną drogą bez szlaków do wiejsko-podmiejskiej zabudowy (ze trzy budynki). Na 17,5 km wpadam do lasu i piaszczysto-ziemną drogą docieram do kawałka asfaltu, nowego mostka i żwirowej drogi biegnącej w stronę zalewu (18,2 km). Na 19,5 km kończy się żwirek, kończy się droga. Jest tylko piach i woda. Idealne miejsce dla zakochanych. Niespecjalne dla rowerzystów.
Wracać? Nie. Wynajduję piaszczystą drogę wśród pustynnego krajobrazy wzbogaconego kępkami trawy czy niskimi drzewkami i prowadzę rower wzdłuż wody. Momentami trochę jadę, generalnie pcham rower, przeprawiając się przez spływające do Pogorii strumyki. Chwila odpoczynku przy resztkach bunkra (chyba) na 20,5 km i po chwili wspinam się na skarpę uwieńczoną asfaltową drogą i nowym brukowanym chodnikiem, gdzie skręcam w prawo i po chwili znów w prawo w drogę bitą. Na 21,4 km spotykam asfalt dla rowerzystów (końcówka odcinka spod obiektu hydrotechnicznego) i mocno zdziwionego moimi opowieściami o braku tabliczek rowerowych pana Tomasza z Centrum Sportu i Rekreacji w Dąbrowie Górniczej. Z drugiej strony obaj wiemy, że na wandali i palantów, którym wszystko przeszkadza, ciągle jeszcze nie ma mocnych. Zarzekał się, że niedawno wszystkie tabliczki wisiały. Trudno mu nie wierzyć. I że w planie jest dokończenie rowerowej obwodnicy wokół jeziora. Byłoby miło. Natomiast opowieści o zagospodarowaniu terenów w koło jeziora jako rekreacyjne zostały opowieściami. Jak na razie.
Na 22,7 km zamykam 13-kilometrową pętlę wokół oddanego do użytku w 2005 roku zbiornika Pogoria IV, którego długość wynosi 8 km, szerokość 3 km, a głębokość to ok. 30 m. Nowy obiekt, trudno się dziwić, że nie ma go na mapie, którą posiadam, i szukając "czwórki" musiałem posiłkować się informacją uzyskaną u nadzwyczaj życzliwych miejscowych ludzi.
Spod obiektu hydrotechnicznego wracam około 100 m do końca balustrady i w prawo jadę ścieżką do podwójnych torów kolejowych (23,1 km), które przekraczam z rowerem na ramieniu, by siąść na chwilę na ławkach umieszczonych nad brzegiem Pogorii III.
Skręcam w lewo i po chwili docieram do Jacht Klubu Pogoria III, zjeżdżam w dół do mola, przy którym przycumowane są żaglówki i jachty, by od bosmana, pana Waldemara, uzyskać pozwolenie wstępu na drewniany pomost. Za klubem skręcam w prawo na asfalt i dziurawą ścieżką rowerową jadę do 25,5 km, gdzie wzdłuż wody skręcam w prawo w leśno-szutrową drogę, mając po lewej bloki Dąbrowy Górniczej. Jeszcze kilometr i z parkowej dróżki uciekam w prawo nad samą wodę, jadąc przez brzozowy lasek wąskimi ścieżkami wpadającymi prosto na dużą plażę (27,0 km), nad którą góruje czynna cały rok nowa drewniana karczma Orle Gniazdo. Tak, tu na pewno coś zjem. Wybrałem placki po zbójnicku za 9 zł. Palce lizać.
Wracam na plażę, gdzie spotykam rowerzystę Szymona, testującego w towarzystwie łabędzi temperaturę wody w zbiorniku. Obok policjanci na rowerach, panowie Paweł i Tomek z komendy w Dąbrowie Górniczej, utyskują na niesubordynowanych szaleńców na quadach czy motorach crossowych, dewastujących plażę i okoliczne ścieżki oraz trawniki. Samo życie.
Jadę dalej, opuszczając to przyjazne miejsce, by na 29,5 km z asfaltowej ścieżki wokół zalewu na łuku skręcić w lewo, koło niedokończonej budowy domu czy pawilonu, w wąską wydeptaną dróżkę. Jeszcze raz w lewo i przekraczam pierwsze tory kolejowe, by, idąc wzdłuż następnych, przejść mostem kolejowym nad kanałem i asfaltową drogą biegnącą poniżej.
Zaraz za mostem zjeżdżam w dół do asfaltu, tu w prawo i dalej wygodną szosą docieram do miejsca znajomego, czyli Ośrodka Sportów Letnich (31,5 km). Mijam go na wprost (przyjechałem z prawej), po 500 m skręcam ostro w prawo, mając po lewej Zwierzyniec i masę dzieciaków, usiłujących nakarmić będące za kratami dzikie leśne zwierzęta. Nie lubię takich miejsc.
Po kolejnym kilometrze wjeżdżam w zwartą zabudowę dzielnicy Bory w Będzinie. Wita mnie przemysłowy krajobraz z potężnymi kominami elektrowni Łagisza i drewniane czy ceglane domy z kapliczkami pamiętające początki górnictwa w tym rejonie. Na 34 km skręcam w lewo w ulicę Dąbrowską, po 700 m pod kątem prostym w prawo tą samą ulicą i na 36,5 km docieram do skrzyżowania z tablicą "Będzin", stąd w lewo. Droga z dwu- robi się czteropasmowa i wpada do centrum miasta. Po lewej widać już wieże zamku. Ja postanawiam jeszcze obejrzeć z zewnątrz Muzeum Wnętrz usytuowane we wzniesionym w 1702 roku, jako symbol pozycji i rangi rodu Mieroszewskich w Księstwie Siewierskim, barokowo klasycystycznym pałacu. Jest on klasyczną XVIII-wieczną otoczoną parkiem siedzibą szlachecką, wzorowaną na pałacach francuskich. Wjeżdżając w jego wysypaną żwirkiem aleję, widzę młodą parę i gości weselnych bawiących się robieniem zdjęć w pałacowym otoczeniu. Postanawiam przyłączyć się do zabawy, porywając (za zgodą Marcina, pana młodego) urokliwą panią młodą, (już nie pannę) Aleksandrę. Narobiło się trochę sympatycznego zamieszania, ale myślę, że obie strony są zadowolone z niespodziewanych ujęć (wszystkiego najlepszego dla młodej pary!).
Nie był to koniec ślubnych spotkań tego dnia. Okazało się, że miejscem nie mniej lubianym przez nowożeńców w Będzinie jest tutejszy zamek. Aby uderzyć w zamkową kołatkę, oznajmiając koniec trasy (równo 40 km!), musiałem przebić się przez tłumek gości weselnych, fotoreporterów, dzieciaków z "bramkami" i oczywiście młode pary.