
Umarł, bo był strajk?
wczoraj
"Czy to normalne, że w dzisiejszych czasach człowiek, który ma tylko wrzody żołądka i jest na oddziale chirurgii przed perforacją, umiera bez pomocy? Mówi się tak wiele na temat strajku służby zdrowia, że to nie pacjent jest tarczą w tej walce. Ale ja i moja rodzina doświadczyliśmy czegoś wprost przeciwnego" - napisała Danuta Mora-Rosa do prokuratury w Dąbrowie Górniczej, przedstawiając proces leczenia męża w Szpitalu Specjalistycznym w Dąbrowie Górniczej.
Organy ścigania zajęły się jej skargą. Sprawę przekazano do Prokuratury Rejonowej w Będzinie. Monika Jankowska, zastępczyni prokuratora rejonowego, poinformowała, że wszczęto śledztwo z art. 160 Kodeksu karnego. Przesłuchiwani będą lekarze, potem zostanie powołany zespół biegłych. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że to raczej nie strajk wpłynął na sytuację pacjenta, ale być może doszło do błędu lekarskiego. Ustalą to biegli.
Zdaniem Danuty Mory-Rosy, w dąbrowskim szpitalu jej mąż nie mógł liczyć na profesjonalną opiekę właśnie z powodu strajków.
- Słyszałam, że personel strajkuje, więc nie ma czasu dla pacjentów. Nawet podstawowe badania męża musiałam sama sfinansować - opowiada wdowa.
8 lipca tego roku 54-letni Jan Rosa poczuł się źle, bolał go brzuch, nagle zaczął wymiotować. Jego żona, pielęgniarka z wykształcenia, zorientowała się, że to nie jest skutek zwykłego zatrucia. Gdy torsje nie ustawały przez kilka godzin, zadzwoniła na pogotowie. Dyspozytorka nie chciała jednak wysłać karetki. Wtedy Danuta Mora-Rosa wezwała lekarza rodzinnego, który uznał, że stan pacjenta jest niepokojący. Zabrał go do dąbrowskiego szpitala o trzeciej w nocy. Pacjent trafił na izbę przyjęć.
- Leżał bez pomocy, wciąż wymiotując. Dopiero po mojej interwencji osłabionego męża podłączono do kroplówki. Nie wykonano mu żadnych badań. Zostawiłam go w szpitalu, ale wkrótce mąż sam przyszedł do domu, chociaż wyglądał strasznie. Skarżył się, że usiłowano się go pozbyć. Wmawiano mu, że przez niego śmierdzi cały oddział. Dostał tylko receptę na biegunkę i zatrucie. W domu znowu zaczął wymiotować zakrzepłą krwią, nie mógł ustać na nogach. Wróciłam z nim do szpitala - dodaje pani Danuta.
Podkreśla, że przyjęto ich niechętnie. Musiała interweniować, żeby trafił na oddział chirurgii. Ale lekarz dyżurny uprzedził, że i tak żadnych badań mu nie wykonają, bo z powodu strajku nie mają dostępu do urządzeń gastroskopii. Podłączono go znowu do kroplówki. Pacjent był już bardzo słaby. Nikt nie wiedział, co mu naprawdę jest. Żona załatwiła choremu badania w innym szpitalu, ale ordynator dąbrowskiej chirurgii nie zgodził się na transport karetką. Tylko dzięki własnemu ubezpieczeniu mogła zamówić ambulans i zawieźć na analizy do innego szpitala wymęczonego ciągłymi wymiotami męża .
- Gdy ordynator oddziału chirurgii w dąbrowskim szpitalu przeczytał wyniki badań gastroskopijnych, od razu stwierdził, że mam męża zabierać, bo to koniec. Rak zaatakował cały żołądek. Byłam w szoku, nie wiedziałam nic o nowotworze. Byłam nieprzytomna z rozpaczy - wspomina wdowa.
Chociaż ordynator chciał jej męża natychmiast wypisać ze szpitala, poprosiła o jeden dzień, żeby mogła przygotować opiekę nad chorym w domu. Jan Rosa szybko dowiedział się od personelu, że cierpi na nowotwór i załamał się psychicznie.
- Nie wiem, dlaczego ordynator tak twierdził, skoro wyniki badań nic nie mówiły o raku. Ale na drugi dzień o godzinie piątej rano doszło do perforacji żołądka. Mąż wił się w bólach. To było piekło. Dopiero o 10 trafił na stół operacyjny - dodaje pani Danuta.
Okazało się, że pacjent choruje nie na nowotwór, ale na wrzody żołądka. Po operacji, którą wykonano 11 lipca, pacjent gorączkował. Poinformowano ją, że tak bywa po zabiegach i trzeba czekać. Dopiero po siedmiu dniach ustalono, że powstał ropień przeponowy. Ponownie zoperowano pacjenta, który poczuł się jeszcze gorzej i miał krwotoki.
- Leżał cały we krwi. Lekarz powiedział, że oczyszcza się żołądek i nie ma co panikować. Kazano mu nawet samemu chodzić do toalety. Próbował to robić ze stojakiem i z kroplówką, ale zemdlał na korytarzu - mówi żona.
Stan pacjenta nie poprawiał się, wyglądał coraz gorzej, wciąż krwawił i cierpiał. 25 lipca przeprowadzono trzecią operację. Po niej Jan Rosa przeżył tylko pięć godzin.
- Straciłam męża, którego bardzo kochałam. Osierocił 16-letnią córkę. Wiem o trudnościach w służbie zdrowia. Ale nie spotkałam się jeszcze z taką znieczulicą - mówi żona zmarłego.
Do prokuratury napisała: "Pracowałam z chorymi ludźmi, ale nigdy nie widziałam tyle niechęci ze strony lekarzy, kamiennych twarzy pielęgniarek i takiego traktowania pacjentów". Dodaje, że na korytarzach dąbrowskiego szpitala podczas strajków wisiał napis: "Pacjenci nie są naszą tarczą". Uważa, że to kłamstwo. - Mojego męża nie zbadano, nie postawiono mu prawidłowej diagnozy, złamano go psychicznie błędną informacją o raku - kończy Danuta Mora-Rosa. Po śmierci męża musiała korzystać z pomocy psychologa. Teraz zdecydowała się oddać sprawę do prokuratury.
Szpital nie komentuje sytuacji. Zdaniem dyrekcji, w szpitalu nikt nie pozostaje bez pomocy. Jeśli ktoś uważa inaczej i czuje się pokrzywdzony, zawsze może oddać sprawę do sądu.
- Nie mam nic do powiedzenia w sprawie skargi dotyczącej przebiegu leczenia pacjenta Jana Rosy. Jeśli zdaniem żony pacjenta doszło do zaniedbań z naszej strony, to trzeba te wątpliwości obiektywnie wyjaśnić - stwierdza Zbigniew Grzywnowicz, dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Dąbrowie Górniczej.
Rzecznik przyjmuje zażalenia
Rzecznik Praw Pacjenta w śląskim oddziale Narodowego Funduszu Zdrowia odpowiada na pytania osób ubezpieczonych, wyjaśnia sprawy i skargi przez nich zgłaszane. Zadania RPP dotyczą także przestrzegania praw pacjentów -zwłaszcza łamania praw ubezpieczonych w placówkach, która mają kontrakty ze śląskim NFZ.
Rzecznik przyjmuje w poniedziałki od 14 do 17 oraz w czwartki od 9 do 14 w Katowicach przy ul. Kossutha 13, telefon:
0-32-735 -17-07.
Można się poskarżyć w Biurze Praw Pacjenta
Każdy, kto uważa, że przebieg leczenia lub jego zaniechanie wyczerpuje znamiona przestępstwa z Kodeksu karnego, może złożyć do prokuratury doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w celu zbadania odpowiedzialności karnej.
Można przedtem skonsultować się telefonicznie lub osobiście z Biurem Praw Pacjenta przy Ministerstwie Zdrowia.
Bezpłatna infolinia:
0-800-190-590,
pn.- pt. w godz. 9- 21
Biuro Praw Pacjenta przy Ministrze Zdrowia przyjmuje skargi pacjentów z całej Polski.
Oto adres: ul. Długa 38/40 Warszawa 00-238
tel./faks: 0-22-635-75-78
Biuro czynne: pn. - pt. w godz. 8.15 - 16.15
Konsultanci medyczni Biura przyjmują pn.- czw. w godz. 15.30- 19.30.
Grażyna Kuźnik - POLSKA Dziennik Zachodni