Witam.
Schronisko Wrocław, do niedawna gloryfikowane, świecznik polskich schronisk.
Jak psu micha.
Okazuje się, że w Polsce można bez najmniejszych wyrzutów
sumienia okraść wszystkich i wszystko. Nawet wynędzniałe, bezpańskie psy w
biednym schronisku.
Stolica województwa dolnośląskiego może się pochwalić bardzo nowoczesnym,
czystym i bogatym jak na polskie warunki schroniskiem dla bezdomnych
zwierząt. Rozciągający się na 6 hektarach przytułek dla naszych braci
mniejszych jest prawdziwym ewenementem na mapie kraju. Wielu sponsorów, w
tym z Niemiec hojnie pomaga, wysyłając na przykład tony markowej karmy dla
schroniskowych czworonogów. Tak przynajmniej darczyńcom się wydaje.
Pani Irena H. (nazwisko do wiadomości redakcji) pracowała w schronisku
prawie 15 lat. Zaczęła w 1993 roku, bo kocha zwierzęta i bardzo chciała się
nimi zajmować. Była tzw. referentem do spraw obrotu zwierzętami, czyli
prowadziła przyjmowanie i wydawanie zwierząt, opiekowała się również kotami
i psami po sterylizacji i innych zabiegach. Jej opowieść (dokładny zapis z
dyktafonu) jest szokująca
- Gdy tylko zaczęłam pracę, to zostałam poinformowana przez panią dyrektor
Z.B. żeby nie spoufalać się z pracownikami, bo tu wszyscy kradną, a
jej mąż ma tak niewdzięczną funkcję, że musi pilnować żeby tego nie robili.
Faktycznie traktował ludzi z dystansem, a dyrektorka potrafiła wzbudzać tak
wielkie zaufanie, że bez wahania uwierzyłam w jej zapewnienia. Pracowałam w
tej nieświadomości kilka lat. Pewnego W razu zaprowadzałam suczkę do boksu
obok kuchni, gdzie przebywał mąż pani dyrektor. . Stałam przy tym boksie i pilnowałam, żeby tej
suczki inne psy nie pogryzły. Wtedy zauważyłam jak podjechał samochód, który
zawsze dowoził mięso dla naszych zwierząt. Oczywiście trudno było to nazwać
mięsem, bo to z reguły były zalane wodą, zamrożone i zmielone wcześniej
płuca. W momencie kiedy to wyładowali zobaczyłam jak mąż dyrektorki – J.W. pakuje naszą najlepszą karmę taką jak "Royal" do tego wozu. Byłam w
szoku. Opowiedziałam o tym koledze z pracy, który działał w związkach
zawodowych, a on mnie wyśmiał. Dziwił się, że dopiero teraz zauważyłam.
Zaczęłam baczniej wszystkiemu się przyglądać. Okazało się, że bardzo często
J.W. i jego koledzy wyjeżdżali załadowanymi po brzegi naszą karmą
samochodami w siną dal. Mieli obowiązek zapisywania wyjazdów w zeszycie
interwencyjnym, ale tego nie robili. Po prostu bardzo droga karma "Royal"
wyjeżdżała w biały dzień poza schronisko, a było jej naprawdę dużo. Jednego
razu na przykład dostaliśmy za darmo jakieś 8 ton. Wywieźli tego wiele
taczek.
***
Gdy mąż dyrektor schroniska zorientował się, że nasza rozmówczyni widziała
jak wywoził z magazynu worki z karmą nie próbował niczego tłumaczyć, wręcz
odwrotnie:
- "Ty kur..., ty szmato jedna. Wypierdalaj stąd. Ja cię zrównam z ziemią".
Takimi epitetami zwracał się do mnie gdy pewnego dnia przyłapałam go na
kradzieży. Dobrze, że wówczas w porę przyszła moja koleżanka, bo pewnie by
mnie uderzył. Poszłam do dyrektorki, czyli jego żony, na skargę. Nic nie
wskórałam. Przeciwnie, coraz częściej słyszałam: "Ja cię kur... załatwię".
Notorycznie miałam przebijane opony w samochodzie, całą karoserię zalaną
klejem budowlanym. To się zdarzało bardzo często, a ja nie mogłam przyłapać
tego łobuza na gorącym uczynku. Śmiał mi się tylko w twarz i pytał czy "Co,
złapałaś mnie kiedyś za rękę?".
W końcu zdesperowana Irena poszła do prawnika. Chciała oskarżyć prześladowcę
o mobbing, ale w końcu nie zrobiła tego, bo dyrektorskie małżeństwo
obiecywało, że to się już nigdy nie powtórzy. Ale się powtarzało.
Irena H. za swoją wścibskość płaciła wysoką cenę. Okradano ją z firmowych
dokumentów, zarzucano kradzież, przywłaszczanie schroniskowych pieniędzy
itd. Wszystko po to, aby poszła sobie ze schroniska do diabła i nie
przeszkadzała w interesie. A ona się zawzięła. Inni świadkowie, z którymi
rozmawialiśmy w pełni potwierdzają relacje naszej rozmówczyni i zgodnie
twierdzą, że wywożenie najlepszej karmy, której jedno opakowanie kosztowało
150 i więcej złotych, było w schronisku normą. Zwierzęta zamiast
wysokogatunkowego jedzenia dostawały bardzo złej jakości odpady mięsne, a
raczej śmierdzącą, gnijącą breję, która nie nadawała się do niczego. Jedna z
pracowniczek schroniska opowiada:
- Przyjęłam kiedyś darowiznę. Siedem piętnastokilowych worków schowałam do
magazynu. To nie była polska karma, tylko bardzo droga niemiecka i
kanadyjska. Śmiałam się sarkastycznie z kolegą, że pewnie niedługo ktoś to
zabierze. Nie musieliśmy długo czekać, bo już na następny dzień karma
znikła.
Inna wolontariuszka, która od lat pracuje we wrocławskim schronisku też
niejedno widziała:
- Wiele razy obserwowałam jak przywozili nową karmę z darowizn, a na drugi
dzień kiedy chciałam nią nakarmić psy, którymi się opiekowałam już jej nie
było. W zamian dostawały breję, którą do misek nakładano łopatami, bo nawet
przelać się tego nie dało. To były skisłe kasze, makarony i jakieś zielone
kawałki parówek. To wszystko aż bulgotało, syczało i pieniło się. Suczki po
zabiegach sterylizacyjnych musza dostawać lepsze jedzenie, bo są na diecie.
Poszłam do magazyniera i poprosiłam o tą dobrą suchą karmę, która przyszła z
zagranicy, w odpowiedzi usłyszałam, że się "wpierdalam" w nieswoje sprawy.
***
Ta breja, którą gotowali w kotle, przechodziła ludzkie pojęcie - snuje swoją
opowieść Irena - To było coś okropnego. W kuchni tak potwornie śmierdziało,
że nie można było wytrzymać. Psy bez przerwy miały po tym ohydztwie
biegunkę, nierzadko z krwią. Poszłam do dyrektorki i opowiedziałam jej co
się dzieje. Mówiłam, że boksy są całe w cieknących kupach biegunki. Poszła
sprawdzić i stwierdziła, że to dobre mięso, i tylko. z wierzchu zielone a w
środku jest czerwone. Ręce mi opadły. Przecież musiała widzieć te muchy,
które w tym kotle składały już jaja. Jednak miliony much i smród nie zrobiły
na niej wrażenia.
***
Docieramy do kolejnych świadków. Opowiadają, jak wojsko oddawało schronisku
część swoich zapasów konserw, bo co trzy lata mieli obowiązek wymienić je na
nowe.
- Dostawaliśmy od nich naprawdę tego bardzo dużo. Pewnego razu przyjechał
do schroniska olbrzymi transport tych konserw. Pielęgniarze i wolontariusze
już na drugi dzień chcieli wziąć trochę dla młodych piesków, ale spóźnili
się. Cały, dosłownie cały transport zniknął.
***
Pani Irena w końcu powiedziała dość i zażądała znakowania opakowań karmy.
Zarząd schroniska ją wyśmiał, więc sama zaczęła zaznaczać długopisem
niektóre opakowania. Dobrze wiedziała, gdzie należy szukać karmy z darowizn.
Na jednym z wrocławskich targowisk znalazła oznakowane przez siebie
opakowania. Sprzedawał je. pracownik schroniska. Zadzwoniła na policję a
równolegle poprosiła koleżankę, żeby spróbowała zakupić kradziony towar. Nie
było z tym problemu, więc po kilku chwilach sprzedający został aresztowany.
Ale policji powiedział, że kupił ją od bezdomnego, który pewnie ją kradnie.
Uwierzyli! I sprawa rozeszła się po kościach.
- Prokuratura również niewiele zdziałała i umorzyła śledztwo, bo kradzież
nie przekroczyła 250 zł. Więc niska szkodliwość itd. - mówi Irena.
***
Wrocławskie schronisko podlega pod Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
Jednak nie dolnośląski TOZ, a warszawski zajmuje się sprawami placówki.
Dlaczego tak jest?
- To stara sprawa. Nie dogadywali się i były problemy ze współpracą, więc
wywalczyli sobie, że piecze sprawować nad nimi będzie zarząd główny w
stolicy. - powiedział "FiM" prezes TOZu Eugeniusz Ragiel. Przyznał również,
że niestety znana mu jest sprawa kradzieży karm dla zwierząt, jednak z braku
ewidentnych dowodów i odpowiednich kroków policji, na razie nic nie może w
tej sprawie zrobić.
Rzecznik prasowy TOZu z Wrocławia Mateusz Czmiel nie może oficjalnie
wypowiadać się na temat tego akurat schroniska. Przyznał, że również o
kradzieży karm wie, ale niestety nic nie może w tej sprawie zrobić.
Dyrektorka schroniska – Z.B.kategorycznie zaprzecza
doniesieniom jej byłych i obecnych pracowników:
- To oczywiste kłamstwa. Jestem miłośniczką zwierząt i nigdy nie
pozwoliłabym, żeby ktokolwiek zabierał im jedzenie. Zwłaszcza tym bezdomnym,
czyli najbardziej potrzebującym. Może faktycznie trafiali się jacyś
złodzieje, którzy jednorazowo ukradli kilogram karmy, jednak to z reguły
jest nie do wykrycia. Taki złodziej dostałby u mnie natychmiast
wypowiedzenie.
***
Kto zatem kłamie a kto mówi prawdę? Czy pracownicy i wolontariusze
schroniska z jakiś powodów oczerniają niczemu niewinną dyrektorkę i jej
męża, czy może jednak ktoś okradał biedne psie miski? Do sprawy wrócimy bo
kopie artykułu już przesłaliśmy do prokuratury, policji i zarządu głównego
TOZu. Wszystkie te instytucje obiecały, że tym razem sprawie przyjrzą się
bardzo dokładnie a przede wszystkim spróbują odpowiedzieć na pytanie czy
ewentualny proceder trwa nadal.
Ariel Kowalczyk
Dlaczego to robią?
Dlaczego na to inni pozwalają?
Dlaczego milczą?
Zorganizowana przestępczość zaczyna i kończy się na decydentach, którzy za pomocą władzy, fotelików i innych środków ślepną na przestępstwa wyciągając rękę po ukojenie serca i portfela.
Żadne przedsięwzięcie, nawet za dzisiątki milionów złotych, pod okiem kamer tv nie chroni zwierząt w tym kraju.
Kiedyś zasłyszałem o zorganizowanej grupie przestępczej składającej się z:
a) Inspekcji weterynaryjnej

Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami
c) Urzędników poszczególnych gmin
doprowadzających i utrzymujących w celach zysku taki stan rzeczy, który powoduje ogromne dla nich przychody, a wzburzenie przeciętnego obywatela po obejrzeniu "FAKTY" TVN w temacie zwierząt.
Kto nie wierzy, niech spróbuje zainteresować się przepływem wszelkiego dobra przeznaczonego dla zwierząt, znikającego jak kamfora, w krótkim czasie.
Niech spróbuje zainteresować się warunkami i ewidencją zwierząt, rządzoną przez Bożków Olimpijskich w postaci zwykle Kierownika schroniska i Inspektora weterynaryjnego.
Jedne z najbardziej prymitywnych kombinacji finansowych gdzie ręka rękę myje.
Osoby niekompetentne, zajmujące się zwierzętami w schroniskach, nastawione na doraźny osobisty zysk są patologią tego systemu, to AIDS dla zwierząt.
cdn.
Z poważaniem
Tomasz N.