CYTAT(KAMAZ @ czw, 25 wrz 2008 - 09:26)

Moja żona chodziła na angielski prowadzony metodą Callana w szkole językowej na 3-go Maja na przeciwko starego wydziału komunikacji. I jeżeli chodzi o opinię to wygląda ona następująco:
- pierwsze tygodnie wyglądały elegancko. Dużo mówienia człowiek zaczyna chwytać
- w kolejnych tygodniach człowiek sobie uświadamia że jak nie odpowie na zadane pytanie dokładnie w taki sposób jak to jest napisane w książce (zajęcia prowadzone są według książkowych zadań) to prowadzący odrazu cię poprawia. Nie istotne że powiedziałeś w sposób poprawny. Ważne że nie jest tak jak książka mówi.
- Prowadzący zajęcia robią to w bardzo schematyczny sposób. Żadnej inwencji własnej. Cały czas wedłuyg podręcznika. Pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź... Punkt po punkcie.
Widzę, że to jednak zależy od szkoły (nauczycieli/podejścia_studenta - niepotrzebne skreślić) - oczywiście można uczyć się odpowiedzi na pamięć ale to nie ma sensu a więc po co płacić. Generalnie z tego co ja pamiętam, to raczej słabo zwykle u mnie było z pamięcią więc często trzeba było improwizować co było mile widziane - i o to chodzi. A tempo "lekcji" jest dość szybkie co wyrabia taki nawyk że właściwie musisz "myśleć po angielsku", żeby sprawnie i szybko odpowiedzieć. No ale jak widać dużo w tym przypadku zależy od nauczycieli - ja akurat trafiłem na dobrych, u których improwizacja była wręcz mile widziana. Dużo zależy też od samego studenta, bo miałem też takich w grupie, których szef przymusem wysłał na szkolenie i efekt był takijak piszesz - sylabizowali słówko po słówku z książki, bo inaczej im się nie chciało.
Co do tej schematyczności - może to i racja ale na tym polega ta metoda. Mówisz, mówisz, cały czas mówisz. Wyrabiasz nawyk mówienia zamiast wypełniać krzyżówki, wstawiać słówka w puste pola i inne tego typu nic nie dające pierdoły