IPB

Witaj Gościu ( Zaloguj | Rejestruj )

3 Stron V   1 2 3 >

.tomy
Napisane: pon, 15 kwi 2013 - 21:29


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

maseur dobrze popisał, należy pokombinować mózgiem, bez narzekania chwilowego na UM.
Do narzekania będzie wiele okazji, na razie po kolei:
To nie jest podatek, a opłata od posiadania psa.
Więcej, tej opłaty od tego roku nie ma.
Pieniądze z tej opłaty nie szły na zbieranie odchodów, gdyż żadne pieniądze nie idą na cel, z powodu którego się je pobiera.
Dobre jest pogadanie, popisanie, wywalenie problemu z punktu widzenia przyjaciela psa i czasowo bezpsiego człeka.
Nie róbcie afery z prostej dyskusji, tu nie ma "powinno być" tu jest zaproponujmy rozwiązanie będące z punktu mieszkańców Dębowej Dąbrowy mającej zapędy "Eko" miasta na miarę i kulturę.
Proste z definicji, porąbane w dyskusji, ale wszak jest demokracja, więc pogadajmy o rozwiązaniu dotyczącego i tych co mają i tych co będą mieli i tych co są poza.

Bez noży, argumenty i cele, tylko tyle.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #75871 · Odpowiedzi: 64 · Wyświetleń: 61,435

.tomy
Napisane: sob, 13 kwi 2013 - 20:12


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Sądziłem, że biorąc udział w temacie jednocześnie podsuwa się jakieś rozwiązania, na narzekanie to kieruję się do wszystkich pobratymców.
Może kiedyś można będzie zrobić z tego dyplom wyższej uczelni wszak wielu z nich, by się przydał taki kierunek.
Proponuję, by piszący określali możliwości rozwiązania problemu, zauważali idiotyczne rozwiązania dotychczasowe itd., a nie kopulowali z własnym rozumem.
Błażej dobrze pisze, lecz to nie jest portal dla płaczek filozoficznych.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #75791 · Odpowiedzi: 64 · Wyświetleń: 61,435

.tomy
Napisane: sob, 06 kwi 2013 - 20:07


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Darek dobrze popisał.

"Szara strefa zabijania"
Ostatnio dużo się mówiło o zmartwychwstaniu, fenomenie rzadko spotykanym w przyrodzie. Dla równowagi zastanówmy się znów chwilę nad zabijaniem.

Szczególnie że zbliżają się kolejne Międzynarodowe Targi Łowieckie EXPOHunting. Impreza dla pasjonatów i pasjonatek odbierania życia

Żyjemy w czasach, w których większość nie ma możliwości zabić kogoś, kto wyraźnie tego nie chce, i sądzić, że ma na to dobre usprawiedliwienie. Nie chodzi przy tym o żadne ambitne filozoficzne alibi, podparte rzetelną argumentacją i będące konkluzją nienagannego wywodu. Chodzi o zwyczajowe i prozaiczne usprawiedliwienie mocą afektu, okoliczności i przyzwolenia społecznego. W naszym zakątku panuje pokój, czyli brak wojny. Większość z nas jej nie doświadczyła. Nie znamy tego szczególnego momentu w życiu społecznym, kiedy zwykłe zasady ulegają zawieszeniu i można zabijać ludzi ostentacyjnie i bezkarnie.

Susan Sontag pisała w książce Widok cudzego cierpienia: „Istotą współczesnych oczekiwań i współczesnego poczucia moralności jest przekonanie, że wojna jest nieuniknioną, ale jednak aberracją. Pokój zaś jest normą, choć nieosiągalną. Rzecz jasna, stosunek do wojny był kiedyś inny. To wojna była normą, a pokój wyjątkiem”.

Uznajemy za normalne, że nie zabijamy. Dokładniej: że nie robimy tego samodzielnie. Wolimy korzystać z pośredników, zlecać tę czynność. Zazwyczaj dotyczy to uśmiercania innych zwierząt, chociaż czasem i ludzi. Zasada jest podobna. Trochę jakbyśmy mieli szlify generalskie i z bezpiecznych stanowisk dowodzenia, daleko od linii frontu, zarządzali śmiertelnym konfliktem. O tym, kto ma stracić życie, decydujemy pieniędzmi i głosami w wyborach. Za doradców mamy nasze kubki smakowe i propagandę, która rysuje nam obraz wroga. Szkolimy więc specjalistów i dajemy im narzędzia, żeby załatwili w naszym imieniu, co trzeba. A to w irackiej wiosce, a to w mazowieckiej rzeźni.

Niektórzy odbierający życie wciąż funkcjonują jednak w szarej strefie przyzwolenia. Należą do nich myśliwi. Badanie opinii publicznej przeprowadzone przez CBOS w roku 2006 wykazało, że zdaniem ponad połowy badanych „można zabijać zwierzęta, których populacja zwiększyła się na tyle, że zagraża innym gatunkom zwierząt lub roślin”. Innymi słowy: prawie połowa uznała, że nie powinno się zabijać z tego powodu. To całkiem dużo

Badania pochodzą sprzed dobrych kilku lat i wydaje się, że teraz protestujących jest znacznie więcej. Pamiętamy przecież wszyscy problemy z morderczą pasją prezydenta Komorowskiego, kiedy to kwestia strzelania do bezbronnych zwierząt stała się sprawą polityczną. Czegoś takiego wcześniej nie widzieliśmy.

Być może zaczynamy rozumieć absurd sytuacji, w której jesteśmy jednocześnie powodem deregulacji przyrody i samozwańczym ekspertem od jej regulowania.

Obie rzeczy robimy zresztą na podobnej zasadzie: poprzez dominację. Nasza ekspansja jest niepohamowana, dawno wymknęła się spod kontroli. Zwierzętom trudno jest żyć z dala od nas, chociaż zdecydowana większość by to wolała. Dziki wchodzą na pola, ale przecież to rolnicy wcześniej weszli ze swoimi polami w tereny leśne. Myśliwi mówią, że tzw. selekcja zwierzyny jest konieczna, przyroda sobie nie poradzi. Bez nas pewnych zwierząt będzie za dużo, innych za mało. Być może rzeczywiście sobie nie poradzi w tym sensie, że nie spełni naszych oczekiwań. Jeśli da sobie radę, to po swojemu.

Myśliwi zabijają te zwierzęta, których jest wedle ludzkich standardów za dużo i które są słabe lub chore. Obrzydliwe jest to, że wielu czerpie z tego przyjemność. Gdyby rzeczywiście była to dla nich smutna konieczność, nie przynosiłaby satysfakcji i nie była powodem do dumy. Trudno sobie wyobrazić subkulturę opiekunów psów, którzy wokół konieczności eutanazji zwierzęcia, spowodowanej na przykład nieuleczalną chorobą, robią taką szopkę jak ci, którzy polują.

W Polsce jest podobno 100 tysięcy myśliwych. Mają swoje organizacje, firmy, wydawnictwa, polityków i kapłanów. I targi, na których dzielą się wiedzą o tym, jak podstępnie zwabić zwierzę, jak je zabić, a jego zwłoki wypreparować w trofea. Mają swój język, swoją modę, rytuały i nawet swoiste poczucie humoru. I obsesje, bo nawet kursor na stronie internetowej targów ma formę celownika, a ulgowy bilet wstępu można „upolować”. To wszystko w ramach dbałości o harmonijny rozwój środowiska naturalnego. Kiedy przeanalizuje się treść internetowych memów, można dojść do wniosku, że mają również problem z wielkością genitaliów.

Seksistowski żart, że lufa to przedłużenie penisa, swoista proteza, słabo jednak oddaje rzeczywistość. Niektórych mogą zaskakiwać statystyki dotyczące Stanów Zjednoczonych, gdzie około 10 procent myśliwych to kobiety. Miliony kobiet, które dobrowolnie wybrały zabijanie. W Polsce również koła myśliwskie mają swoje Diany. Oczywiście, to wciąż mniejszość, ale grupa już na tyle znacząca, że automatyczne łączenie myślistwa tylko z jedną płcią przestaje być uzasadnione. Nie sądzę też, żeby żony polujących mężczyzn regularnie robiły Rejtana w progach domostw, próbując blokować śmiercionośne zapędy mężczyzn. Możemy tu chyba mówić o współodpowiedzialności.

Możemy o niej mówić również na innym poziomie. Polowania są częścią systemu eksploatacji zwierząt i jednym z wielu przejawów ideologii szowinizmu gatunkowego. To się nie dzieje samo. W umysłach wielu ludzi jedna przemoc daje alibi innej. Żyjemy w świecie, w którym ogromnej liczbie zwierząt przydzielamy niski status, a ich wartość widzimy głównie w tym, na ile są użyteczne dla nas lub dla ekosystemu. Nie traktuje się ich jak cel sam w sobie – chyba że mówimy o celowaniu do nich.

Jeden z koronnych argumentów myśliwych broniących strzelania do zwierząt brzmi: przecież wasze kotlety nie rosną na drzewach. Słusznie, nie rosną. Pomyślmy zatem, jak ten argument im odebrać.

Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za wartość zwierzęcego życia, ponieważ wszyscy tworzymy społeczną normę. Zakwestionujmy ją wszędzie tam, gdzie jest szkodliwa dla zwierząt. Skoro ludzie mają tendencję do tego, żeby jedno zło usprawiedliwiać drugim, pracujmy nad systemową zmianą stosunku do zwierząt. I w drugą stronę: skoro strzelanie do nich w ich własnym domu wielu już w tej chwili uznaje za niedopuszczalne, poszukajmy analogii pomiędzy tą formą opresji a innymi.

Kiedy Lepper organizował pierwsze protesty rolnicze i media pokazywały odcięte świńskie głowy wieńczące zapory na drogach, to nie one były powodem kontrowersji. Może jakaś część opinii publicznej uznała tamten żart za niesmaczny lub widok za nieestetyczny. Nie przeszkodziło to jednak Lepperowi i jemu podobnym dostać się do parlamentu i nawet rządzić. Podobnie jak hodowcy norek Piątakowi zostać posłem. Sprawmy, żeby zabijanie tych, którzy wyraźnie tego nie chcą, niezależnie od gatunku, było sprawą polityczną i ważnym kryterium oceny.

7 kwietnia o godzinie 12.00 w Sosnowcu przed terenem Expo Silesia, gdzie zorganizowano targi EXPOHunting, odbędzie się protest . To dobra okazja, żeby pracować nad normą społeczną, więc warto tam być. I dobrze nie brać ze sobą w żołądku kotleta, którego z pewnością będą szukać myśliwi płci obojga."

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #75665 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: czw, 10 maj 2012 - 20:39


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Miasto, w którym jestem.
Zdaję sobię sprawę, że jest wiele osób, które widzą inne potrzeby i inne ważne tematy, mają rację na tym to polega.
Dąbrowa po raz kolejny zajmuje się wolnożyjącymi kotami, oby tak dalej, nie chce mi się już nikomu mic udowadniać.
Sterylizacje i opieka nad kotami są wdrożone w życie, info na stronach D.G, trochę się obawiam, że te strony są nieczytelne, często zieją propagandą Rzymu, same pasmo sukcesów, nie dziwi mnie to, po prostu chcą być docenieni.
Trochę żałuję, że Gmina nie kieruję się aspektami efektywności jak w innych przypadkach i SIWZ jest skonstruowany tak, by był, nie uwzględnia tak jak w innych przypadkach określonych specyfikacji poprawiających sytuację.

Lecz pomimo jestem za.

Martwi mnie jedynie sytuacja psów odbieranych z Dąbrowy Górniczej i "wyparowujących" w czasie i przestrzeni.
Przeprowadziłem jakiśtam dialog ze schroniskiem w Chorzowie, które powinno odbierać psy "odłowione" na terenie naszego miasta i wynik jest tragiczny.
Schronisko nie bardzo wie czym żyje, nie prowdzą dokładnej ewidencji, chociaż nie robią tego darmo, wynikiem czego są błedy w ocenie sytuacji zwierząt.
Może mamy papierowe psy.
Pan "odławiający" psy z terenu naszego , miasta okazuje się być człowiekiem "wielkiego serca", stara się szukać domów adopcyjnych, bądź też tylko opowiada historie doradzone mu przez kogoś kto wie jak opowiadać.

Lecz pomimo mogę być za.

Zapewne jestem szalony, to takie nienormalne, takie niecodzienne.
Lecz dlaczego nie może być normalnie?
Lenistwo, nieudolność czy zwykłe olewactwo?

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #70691 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: pią, 25 lis 2011 - 20:41


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

...a może nasze miasto będzie jednym z pierwszych, które zmieni pogląd na wydawanie pieniędzy?
...a może nasze miasto skoro wydaje pieniądze na schronisko Chorzów i utrzymywanie zwierząt ustawowe zacznie się interesować sposobem wydatkowania tych pieniędzy?
...a może Ci co biorą pieniądze za to, że je wydają zrozumieją, że przyjdzie ktoś i się tym zainteresuje i powstanie problem weryfikacyjny ich rozrzutności spowodowanej lenistwem, głupotą?
...a może ktoś sięgnie w przeszłość i zapyta dlaczego?
...a może ktoś za to odpowie?
...a może to nikogo nie interesuje, gdyż najprościej jest politerkować narzekając?
...a może sprawa jest prosta, gdyż Ustawy i rozporządzenia nakładają na Gminy określone obowiązki i nie stosowanie się do nich przez wykonawców czyli pracowników sektora samorządowego będzie bardzo proste w opiniowaniu, gdyż pracownicy Gmin nie wiedzą co robią?
...a może to zwykli prości ludzie, którzy w chwili oportunistycznej znaleźli się tam gdzie być nie powinni i stali się tym czym może stać się nie chcieli?
...a może jest kilku cwaniaków u władzy i kroją ile się da z reszty robiąc idiotów?
...a może nie są tak sprytni jak im się wydaje?
...a może już niedługo będą sławni negatywnie?
To wszystko jest tak idiotycznie, proście śmieszne, że niewiarygodne, wydawać pieniądze publiczne z rozmachem szaleńczej głupoty, braku wszystkiego co powinno cechować zmiany, o które wszyscy zabiegamy, o których pogadują ulice.
Zabawa może trwać, ale kiedyś przychodzi ktoś i może zapytać, a ktoś może nie znać odpowiedzi, ktorą znać powinien.
Patologia Dąbrowy Górniczej w stosunku do zwierząt musi mieć koniec.
w dalszej części o konkretach, umowach, przetargach, opiniach Inspektorów Weterynarii, NIK i innych ślepców.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #67692 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: pon, 14 lis 2011 - 13:09


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Hycle, oprawcy, rakarze.

Ponad sto lat dzieli nas od opisanych poniżej sytuacji, ponad sto lat rozwoju, sto lat edukacji, sto lat wynalazków, sto lat zmian, sto lat, które cytując znanego Miauczyńskiego można skwitować poszły „jak krew w piach”.

Nastąpiło cofnięcie, można nawet stwierdzić nastąpił ostatnimi czasy rozwój patologi, gdyż inne określenie nie przychodzi mi do głowy, patologi emocjonalnej, niepohamowanej przez nikogo.
Obecny stosunek Prawa polskiego i jego interpretacji przez urzędników przywodzi mi na myśl taką wysepkę kłamstwa, lenistwa i braku odpowiedzialności w podejmowaniu decyzji, które szczególnie nie mają na celu dochodowość „kogoś”.

Tak to widzę, widzę jak niską potrzebę stanowi wszystko co związane z empatią dla zwierząt, dewaluacja tego procesu jest tragiczna…

Teraz jako ciekawostkę cofnijmy się w czasie o 100 lat:

Wraz z rozwojem miasta zaczęto sobie coraz bardziej uświadamiać potrzebę przestrzegania zasad czystości i higieny codziennego życia. Także z epidemii, które dotykały mieszkańców miasta i okolic w postaci „morowego powietrza” wyciągano wnioski, że tylko dbałość o czystość i usuwanie psujących się i gnijących różnych resztek organicznych ogranicza i przeciwdziała różnym, groźnym i zabójczym epidemiom.
Prawie do końca XIX wieku mieszkańcy miasta, nawet najbogatsi rzemieślnicy, kupcy i urzędnicy mieli gospodarstwa rolne, uprawiali ziemię i hodowali zwierzęta gospodarskie. Sprawy nieczystości załatwiali we własnym zakresie. Przy każdej z obór było gnojowiska na które wyrzucano nie tylko obornik, ale i resztki organiczne. Za swoją potrzebą chodzili za przysłowiową stodołę.

Padłe zwierzęta zakopywano na terenie posesji lub wrzucano do pobliskiej rzeki lub kanału odwadniającego. Jeszcze pod koniec XIX wieku mieszkańców Rzeszowa, a zwłaszcza przechodniów na ulicy Głogowskiej przestrzegano, by nie chodzili blisko kamienic, gdyż mogą zostać oblani zawartością nocnika opróżnianego przez okno wprost na ulicę. Także po parzystej stronie tej ulicy – obecna Grunwaldzka – płynął koło ścian ściek, a do bram wejściowych poszczególnych kamienic wchodziło się po mostkach nad tym brzydko woniejącym kanałem. Na terenie każdej posesji wykopano doły kloaczne, co jakiś czas przez wynajętych pracowników, najczęściej ludzi biednych i bezrobotnych opróżniane. Miasto powiatowe z ambicjami postanowiło sprawy higieny unormować i objąć je nadzorem administracyjnym. Postanowiono w Rzeszowie sprawy czystości oddać w ręce rakarza i hycla – oprawcy miejskiego, czyli profesjonaliście. Wyjaśniam, że rakarz to człowiek który nadzoruje i prowadzi opróżnianie dołów kloacznych, a hycel, czyli oprawca miejski oczyszcza teren miasta ze zwierząt chorych, bezpańskich i padłych.

W 1898 roku rzeszowski magistrat zwrócił się do władz Krakowa, Lwowa, Jarosławia, Przemyśla i innych miast, które ten problem miały już załatwiony z prośbą o informacje dotyczące zasad i sposobów, a także kosztów funkcjonowania u nich takiego specjalisty. Wszystkie odpowiedziały wyczerpująco i dzięki temu w rzeszowskim Archiwum Państwowym mamy cenny zbiór dokumentów tyczących tej sprawy.

Oto odpowiedź Magistratu Sanoka:
Do świetnego Magistratu w Rzeszowie.
Odezwa!
Na cenną odezwę z 31 lipca r. b. l.7997 odpowiadam, że rakarz tutejszy oraz oprawca pobiera roczną płacę 240 zł za czynności wyłącznie do oprawcy należące, tj. chwytanie psów, zaś za rakarstwo t.j. za czyszczenie kanałów i dołów kloacznych pobiera on stąd wynagrodzenie tak od gminy jak i od pojedyńczych właścicieli domów wedle każdorazowej umowy, gdyż taryfy opłat władza przemysłowa jeszcze mu nie zatwierdziła.

Z Magistratu Sanok 6 sierpnia 1898 i podpis burmistrza.
W mieście ogłoszono konkurs na objęcie tej ważnej i intratnej posady. Miejskiego hycla obowiązywała kadencyjność. Rozpisano konkurs do którego w 1898 roku zgłosiło się 16 kandydatów gotowych do podjęcia pracy w Rzeszowie przedstawili oni wymagane dokumenty oraz dowody swych wysokich kwalifikacji i wyznania. Żadne z wyznań nie było preferowane byli więc rzymscy katolicy, greko katolicy, prawosławni i Żydzi. Miasto przy każdym konkursie na miejskiego hycla oklejano takimi, plakatami:
Magistrat król. woln. m. Rzeszowa Rzeszów dn 15.4.1913

Magistrat m. Rzeszowa rozpisuje konkurs na posadę oprawcy miejskiego, który będzie zarazem kierownikiem m. zakładu czyszczenia dołów kloacznych.
Do posady tej przywiązana roczna płaca 1440 koron, wolne mieszkanie i prawo poboru taryfowych opłat rakarskich. Do prośby o powyższą posadę należy dołączyć dowody uzdolnienia, świadectwa zdrowia i moralności.
Podania należycie udokumentowane należy wnosić w terminie do 15 maja br. lub też zgłosić się osobiście w biurze Magistratu.
Burmistrz, podpis nieczytelny.

Swoją pracę wykonywał hycel jako funkcjonariusz miejski na podstawie uchwalonego w 1889 roku „Regulaminu i instrukcji służbowej dla miejskiego oprawcy w król. wol. m. Rzeszowie” czytamy tam miedzy innymi że:
a. Oprawca podlega bezpośrednio weterynarzowi względnie fizykowi miejskiemu i organom administracji gminnej. Winien wyłapywać psy wałęsające się, bez kagańca, bez marki oznaczającej opłatę gminną, jednak o ile możności bez dręczenia. Złapane psy, o ile nie zostały na czas wykupione w czasie oznaczonym.
b. Psy wściekłe, o wściekliznę posądzone lub przez psy wściekłe pokąsane, łapać, tudzież zabierać takie z domów na wezwanie władzy lub na żądanie właścicieli.
c. Wszelkie inne chore lub podejrzane zwierzęta domowe zakwestionowane przez weterynarza miejskiego lub organa Magistratu skądkolwiek w obrębie jego przesiębiorstwa zabierać i uprzątać. Dalej następują opisy i instrukcje jak utylizować padlinę, gdzie ją zakopywać no i oczywiście zasady rakarstwa, jakie obowiązywały w mieście.

Po założeniu w Rzeszowie kanalizacji rakarstwo zostało znacznie ograniczone, choć i do dzisiaj zwłaszcza z peryferyjnych domków jednorodzinnych jeszcze gdzieniegdzie wywożona jest zawartość szamb. Zanim jednak w Rzeszowie wydano w latach sześćdziesiątych zakaz wyłapywania psów hyclom wiodło się bardzo dobrze. Wyłapywali oni wałęsające się zwierzęta, oczyszczali miasto ze zwierząt chorych. Co tydzień sporządzali raport do Ratusza zatwierdzany przez weterynarza miejskiego. Oto jeden z nich za okres od 21 do 28 lutego 1889 roku:
Ilość złapanych psów – 25 , zabitych 16, a 4 pozostałe z przeszłego tygodnia razem – 20, ilość psów oddanych właścicielom po zbadaniu stanu zdrowia – 2, pozostaje w obserwacji 7, nazwiska pp. Właścicieli, którym psy wydano: Wpan Pogonowski, w.pan Fiałkowski, w.dr Barzycki, w.dr Wiewiórski, Sałek pastuch miejski.
Oprócz stałych dochodów jako funkcjonariusz miejski hycel dorabiał dostarczając niezawodne środki lecznicze. Jak wiadomo Monarchia Austro – Węgierska toczyła liczne wojny z kampaniami zimowymi. Żołnierze przebywający w zimnych i mokrych okopach często zapadali na choroby reumatyczne, choroby nerek i inne choroby i dolegliwości. Do dzisiaj już nieoficjalnie i na szczęście już nie często panuje przekonanie że na choroby reumatyczne najlepiej jest na krzyże przykładać skórkę z kota lub chore miejsca smarować psim sadłem. Wykonywał także kapciuchy na tytoń z pęcherzy świńskich, robił „gacki do cepów”, najlepsze i najmocniejsze były z moszny buhaja no i ściągał skóry z zabitych przez siebie zwierząt, zwłaszcza z psów, które znajdowały zastosowanie w wielu dziedzinach życia.
Ale nie tylko dochody miewał miejski hycel. Często przeprowadzane były kontrole przez Oddział Galicyjskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt w Rzeszowie i przez jego bezpośredniego zwierzchnika jakim był weterynarz miejskiego

W jego piśmie z 5.02. 1889 czytamy:
Świetny Magistracie!
Jak nieraz miałem sposobność się przekonać, urządzenia rakarni tutejszej nie jest odpowiednie, mianowicie nie ma tam ani naczyń, ani przyborów w zakadzie tego rodzaju potrzebnych. Także i buda nie jest odpowiednia. Oprawca bowiem, łapiąc psy wałęsające się, między którymi znajdują się psy niewiadomego pochodzenia i dotknięte różnymi chorobami skórnemi innym psom łatwo się udzielającemi, umieszcza wszystkie razem, tak że kąsać się mogą, wskutek czego, gdyby między nimi był pies podejrzany, co szczególnie teraz zdarzyć się może, wścieklizna by się rozszerzyć mogła. Tak samo i rzecz się ma z klatkami. Oprawca posiada wielkie klatki, a właściwie komorę na 2 części podzieloną i kratą zaopatrzoną, w której wszystkie złapane psy umieszcza. Podejrzane więc i zdrowe psy razem muszą być trzymane, a gdy a gdy jest pies wściekły jakto np. było z psem p. kapitana Weigla, musiałem z paki kazać zrobić prowizoryczną klatkę, a rozumie się samo przez się, iż psu wściekłemu łatwo się wydostać z takiej prowizorycznej klatki. Należałoby tedy budę oprawcy przegrodzić na cztery części podzielić, dalej urządzić dwie klatki dla psów wściekłych, 2-4 dla psów podejrzanych, a 6-8 dla psów złapanych, by każdy pies mógł być osobno umieszczany.

W naszym mieście kilka osób było hyclami przed wojną przez długi czas funkcję tę pełnił Jan Pickel, który wystosował takie oto pismo urzędowe:

Prześwietny Magistracie obwodowego miasta Rzeszowa!
W pokorze podpisany, który przez 4 lat i miesięcy 2 przy tutejszym mieście obowiązki oprawcy pełnił, dziękuje z dniem 6 kwietnia za łaskawą tę służbę z tem doniesieniem, że z dniem 6 kwietnia Martim Eichner obowiązek ten pełnić rozpoczął. Zarazem uprasza w pokorze podpisany Prześwietny Magistrat zechce łaskawie temuż dotyczące świadectwo zachowania się przez ten czas wystawić i dorenczyć. Rzeszów dnia 9 kwietnia 1872 r. Jan Pickel oprawca.
Ostatnim hyclem był w Rzeszowie Jan Nastalski, który urodził się w 1896 roku w Jarosławiu, a do Rzeszowa przybył w roku 1920 r ożeniwszy się z rodowitą Rzeszowianką imieniem Katarzyna. Zakład swój prowadził na ulicy Rejtana pod nr 8. Pamiętam jeszcze jak jeździł swoim wózkiem zaprzężonym w jednego konia. Na tym wózku była duża skrzynia z półokrągłym dachem. Z tyłu wozu były drzwiczki zrobione z siatki drucianej za którymi w środku były szczekające i czasem gryzące się psy. Nastalski miał dwa rodzaje arknów przy pomocy których łapał wałęsające się zwierzęta. Jeden na długiej żerdzi, przy pomocy której zakładał psu na szyję pętlę, a drugi przypominający kowbojskie lasso. Jan Nastalski i jego wózek zniknęli z ulic Rzeszowa we wczesnych latach sześćdziesiątych. Wraz z nim ubył także jeden niezawodny straszak na niegrzeczne dzieci. Powiedzenie małemu urwisowi, który widział wózek ze szczekającymi i gryzącymi się psami, że „jak będziesz niegrzeczny, to ten pan cię zabierze” robiło piorunujące wrażenie. Niepedagogiczne to było, ale skuteczne.

Kolejna opowieść będzie dotyczyła roku 2011, Ustawy o ochronie zwierząt jej nowelizacji i tego jak bardzo jest to wszystko idiotyczne i celowo gmatwane przez nieudolnych urzędników lub jak kto woli cwaniaków na stanowiskach.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #67412 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: wto, 13 wrz 2011 - 13:32


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Wracamy na poletko patologii jako nowej polskiej tradycji:

Przedsiębiorstwo mordowania zwierząt

Anna Prusińska OnetBiznes

Przekraczając bramę schroniska pies ma w zębach 3 tys. zł. Tyle dostaje hycel za odłowienie zwierzęcia. Ale jego utrzymanie to już nie jest dobry interes, więc żeby zarobić, trzeba się go szybko pozbyć. Czasem od razu, od ręki, a właściwie od obucha siekiery. Czasem nie wprost, można po prostu doprowadzić do tego, żeby psy się pozagryzały. Zwierzęta narażane są na głód, pragnienie i ból, byle tylko człowiek mógł zarobić.
Koszty utrzymania bezdomnych zwierząt w schroniskach to ekonomiczna strata. Za odłowienie psa właściciel schroniska dostaje jednorazową opłatę - kilka tysięcy zł. W interesie hycla nie leży więc opieka nad zwierzęciem, bo to generuje koszty. Żeby zarobić, trzeba jak najszybciej pozbyć się psa. - Sposobem schronisk na zarobek jest uśmiercanie zwierząt – mówi bez wahania Tadeusz Wypych z fundacji Argos, zajmującej się problemem bezdomnych zwierząt.

- Przekraczając bramę schroniska pies ma w zębach 3 tys. zł – kontynuuje Wypych. – Nikogo nie interesuje, czy otrzyma opiekę w ramach tych pieniędzy. Hycel nie zawsze pozbywa się psów od ręki. Zna też inne sposoby. Można przecież doprowadzić do tego, żeby psy się pozagryzały, nie leczyć zwierząt, to pozarażają się nawzajem i padną. W dokumentach wystarczy wpisać, że pies został adoptowany. Nikt nie sprawdza, czy faktycznie znalazł nowego pana – opowiada Wypych.

Smalec z psa
Właściciele schroniska dla zwierząt w Białce kolo Iłży zabijali psy i wytapiali z nich smalec. Proceder odkryła Karina Schwerzler z Ogólnopolskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami „Animals.” Żona właściciela schroniska początkowo wszystkiego się wypierała. Przyznała się dopiero wtedy, gdy dowiedziała się, że sprzedaż smalcu została sfilmowana. Okoliczni mieszkańcy zdawali sobie sprawę, co dzieje się za ogrodzeniem schroniska. Nikt jednak nie próbował tego przerwać.
Podobna sytuacja miała miejsce pod Częstochową. Dwa lata temu z jednego z okolicznych gospodarstw zabrano 28 psów w tym rasowe Bernardyny ze szczeniakami. Pieski były tak utuczone, że miały problemy z poruszaniem. Nielegalni hodowcy również sprzedawali smalec. Za półlitrową butelkę żądali około 150 zł. W schronisku w Białce smalec można było kupić nawet za 20 zł. Według przesądów smalec z psa wspomaga odporność, jest dobry na płuca i dla kobiet w ciąży.

Nie wiadomo, ile jest bezdomnych zwierząt, bo kontrolom NIK i służb weterynaryjnych podlegają jedynie schroniska. W 2000 roku wszystkie zakłady zostały skontrolowane na polecenie Głównego Lekarza Weterynarii. W kraju mamy obecnie 136 schronisk. Z raportu NIK wynika, że w 1999 roku przebywało w nich 91 tysięcy psów i kotów. Średnio co trzeciego psa w schronisku spotyka śmierć. W 1999 roku uśpiono tam 22 tysiące psów. W dużych schroniskach, przetrzymujących powyżej 300 zwierząt, śmierć spotkała niemalże co drugiego.
Większość schronisk nie potrafi rozliczyć się w ankietach rocznych ze stanu liczebnego psów, co sugeruje ukrytą eutanazję lub zagryzienia. Eutanazję traktuje się zwykle jako jedyny środek zmniejszenia nadpopulacji zwierząt, nie podejmując żadnych innych działań w zakresie adopcji i sterylizacji. Prawie wszystkie zwierzęta zabito w schronisku w Łomży (94 proc. eutanazji), w Augustowie (78 proc.) i Białce (69 proc.). Takie obiekty trudno nazwać schroniskiem. Kontrole wykazały też, że zwierzęta narażane są na głód, pragnienie lub ból.

Fundacja Argos monitoruje działalność schronisk dla bezdomnych zwierząt, hycli, politykę gmin i urzędów. Na podstawie ankiet, które wysyła do 2500 gmin określa, ile zwierząt powinno trafić do schronisk. Porównuje dane z informacjami powiatowych inspektoratów weterynarii. Na swojej stronie internetowej zamieszcza czarna listę schronisk opatrzona hasłami: zagęszczenie, śmiertelność, nieznany los. Lista wylicza schroniska, z których dostępne publicznie dane z nadzoru wskazują, że nie są zakładami opieki nad zwierzętami.
- Liczba przyjmowanych do schronisk zwierząt z roku na rok wzrasta – mówi Tadeusz Wypych. - Rozrostowi takiego schroniska towarzyszy równocześnie wzrost kosztów i pogorszenie opieki. Duże schroniska odnotowują kilkumilionowe roczne obroty. Rozrost związany jest z zyskami z pokątnego tracenia zwierząt. Trudno jednak ustalić wiarygodne dane, ile zwierząt unicestwiono, bo nie przeprowadza się inwentaryzacji – twierdzi obrońca bezdomnych zwierząt.
Fundacja Argos uczestniczy też w postępowaniach sądowych i administracyjnych. Jednak, jak twierdzi Tadeusz Wypych, prokuratorzy niechętnie wydają wyroki skazujące. Właścicieli schroniska w Białce sąd skazał na karę 2 i 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Odpowiedzialności nie ponoszą jednak urzędnicy.

- Głośna sprawa schroniska w Krzyczkach w województwie mazowieckim znalazła finał w sądzie - opowiada Tadeusz Wypych. – Skazano jednak tylko wykonawcę, ale nikt nie oskarżył żadnego burmistrza. Prezydent Pruszkowa wysyłał liczne transporty psów do Krzyczek. Wiedział, że psy są tam maltretowane i mordowane, bo informowała go o tym policja. Mimo to sprawa przeciw niemu została umorzona. Prokuratura wytłumaczyła, że nie miał innego wyjścia, bo realizował zadania z zakresu ochrony środowiska – kończy Wypych.

Schronisko zakładem utylizacji
Według obrońców praw zwierząt urzędnicy postrzegają problem bezdomności wyłącznie poprzez pryzmat pieniędzy. Zastanawiają się, ile muszą wydać, żeby pozbyć się kłopotu, czyli bezdomnego psa. Jaki będzie dalszy los zwierzęcia, nie interesuje ani gminy ani inspektorów weterynarii. Gminy nie sprawdzają, co faktycznie dzieje się z odłowionym przez hycla psem, bo nie mają takiego obowiązku. Ich rola ogranicza się do prowadzenia rejestru wyłapanych zwierząt oraz płacenia za tę usługę z publicznej kasy.
Gminy uchylają się od odpowiedzialności za stan i los zwierząt umieszczonych w schroniskach, zasłaniając się tym, że schroniska są rejestrowane i nadzorowane przez rządową Inspekcję Weterynaryjną. Inspekcja zaś nie ponosi odpowiedzialności za stan i los zwierząt, bo nadzoruje schroniska wyłącznie pod względem bezpieczeństwa publicznego. Sprawdza czy zagrażają zdrowiu, ale nie pod kątem dobra zwierząt: zasadności ich uśmiercania, warunków bytowych czy rozchodu ze schronisk. Schroniska są formalnie traktowane jak zakłady utylizacji. Taki jest ich status prawny. Z żadnego przepisu nie wynika, że w schronisku trzeba opiekować się zwierzętami. Liczą się tylko normy bezpieczeństwa sanitarno-epidemiologicznego.

To nie psie pieniądze
Gminy starają się unikać kosztów. Wybudowanie schroniska przewidzianego dla 50-100 zwierząt to koszt od 1,5 do 5 mln zł. Opłata za pozbycie się psa na Mazowszu, to wydatek rzędu od 1 do 5 tys. zł. Nic dziwnego, że prowadzenie schroniska to niezły biznes. Jeszcze pięć lat temu ta stawka wynosiła od 100 do 300 zł. Było jasne, że za taką sumę długo nie utrzyma się psa w schronisku, więc zwierzęta masowo mordowano na różne sposoby. Wyższe stawki nie zmieniły tego procederu.
- Jednorazowa opłata za odłowienie psa jest dominująca na rynku – mówi Tadeusz Wypych - Nie można otwarcie wynająć weterynarza, żeby uśpił bezdomne zwierzęta. Gmina może tylko płacić za ich pozbycie się pod pozorem opieki. Schronisk jest mało, dlatego cenę można wywindować nawet do 5 tys. zł za zwierzę. Byle zarobić. Uśpienie zastrzykiem kosztuje około 50 zł, obuchem siekiery w łeb - nic. Jeśli hycel dostanie 5 tys. zł, może potrzyma tego psa trochę dłużej. Rasowe mają większe szanse – rozmnoży je albo sprzeda. Nie wyda wszystkich pieniędzy, które dostał od gminy, bo kto prowadzi interes do którego trzeba dokładać? – pyta retorycznie Wypych.
Jak kosztowne jest prawidłowe prowadzenie schroniska doskonale wiedzą członkowie stowarzyszenia Animals. W ubiegłym roku na tczewskie przytulisko stowarzyszenie dostało 179 tys. zł, dołożyło około 65 tys. zł. Dotacja na schronisko w Starogardzie Gdańskim powinna być prawie dwukrotnie wyższa, żeby zapewnić zwierzętom kompleksową opiekę.

- Do naszych pięciu schronisk dokładamy od 20 do 80 proc. z własnych środków – mówi Ewa Gebert, prezes stowarzyszenie OTOZ Animals. - Finansujemy je głównie z darowizn i 1 proc. podatku. Chcemy, żeby schroniska nie były prowadzone przez prywatne podmioty, którym zależy wyłącznie na zarobku. Gminy podpisują umowy z osobami, które mają wręcz negatywny stosunek do zwierząt – twierdzi Gebert.
Stowarzyszenie Animals podaje przykłady, w jaki sposób prowadzić wzorowe schronisko. Założyciel fundacji Argos ma jednak wątpliwości, czy wszystkie organizacje pożytku publicznego prowadzące własne schroniska mają na celu przede wszystkim dobro zwierząt. Po przestudiowaniu sprawozdania finansowego jednego ze stowarzyszeń odkrył, że jego obroty roczne wynoszą 15 mln zł, z czego osiągnięto zysk w wysokości 3 mln zł. Tymczasem władze stowarzyszenia twierdzą, że nie stać ich na remont jednego z bardziej zaniedbanych schronisk na Mazowszu.

Potrzeba zmiany prawa
- Prawo działa w kierunku tworzenia szarej strefy, gdzie niby się płaci za opiekę, ale zwierzęta nie są pod żadną ochroną – komentuje Tadeusz Wypych. - Prokuratura nie chce wyjaśniać braków zwierząt. Ten biznes jest chroniony przez organy państwa, bo w takich sprawach trzeba by było pociągnąć do odpowiedzialności urzędników państwowych. Rząd, wymiar sprawiedliwości chronią te patologie, bo gdyby mieli się z nimi uporać, musieliby wprowadzić bardzo niepopularne zmiany w prawie: ograniczyć populację zwierząt, zlikwidować targowiska, żądać od gmin opieki. Nikt nie chce tego porządkować, bo nie jest to temat natury politycznej. Samo istnienie schronisk jest objawem patologii. Wokół zwierząt domowych rozwinęła się cała gałąź gospodarki, w której funkcjonujące podmioty mają swoje interesy. Jest wspierana dotacjami, datkami ofiarowanymi przez sympatyków zwierząt. To rodzi ogromne pole do nadużyć, wyciągania pieniędzy między innymi poprzez apelowanie do ludzkiej wrażliwości – ocenia Wypych.
Według Tadeusza Wypycha zmiany prawa stoją w sprzeczności z interesem wielu grup takich jak związków kynologicznych, myśliwych, służb weterynarii, sprzedawców karm, sklepów z akcesoriami i wielu innych.
-Wokół zwierząt domowych wyrósł wielki biznes – dodaje Wypych. - Na ich utylizacji też można zarabiać. Jeśli na rynku występuje wysoka podaż, to na przykład producent lodówek wie, że żeby skłonić do zakupu nowej lodówki musi zabrać używaną. To samo ze zwierzętami. Żeby ludzie kupowali nowe koty, pieski, karmy czy usługi weterynaryjne, to niechciane zwierzęta trzeba odbierać – podsumowuje założyciel fundacji Argos.
- Wkrótce odbędzie się głosowanie nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt i aktywnie uczestniczyliśmy w dyskusjach nad tą nowelizacją – mówi Ewa Gebert. - Stowarzyszenia pozarządowe postulują, by znalazły się w niej takie zapisy jak: zakaz przetrzymywania psów na stałej uwięzi powyżej 12 godzin, obligatoryjny program adopcji i sterylizacji w gminach, zakaz handlu zwierzętami domowymi na targowiskach, zwiększenie kar za znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. Podczas kampanii wyborczej będziemy wskazywać nazwiska posłów, którzy byli przeciw tej ustawie – ostrzega prezes fundacji Animals.

Tadeusz Wypych natomiast nie wierzy, żeby ustawa przyniosła poprawę w zakresie ochrony zwierząt. - Z projektu wynika, że nie będzie szczególnych kar za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem o ile zwierze przeżyło – komentuje Tadeusz Wypych. – Nie doprowadzi też do likwidacji pseudohodowli. Ten projekt przewiduje ich legalizację, pod warunkiem, że hodowcy założą stowarzyszenia. Moim zdaniem te i wiele innych zapisów utrzymają patologie. Polska powinna podpisać Europejską Konwencję Ochrony Zwierząt Domowych. Konwencja wymusiłaby dostosowanie przepisów do obowiązujących na Zachodzie. Tam, aby rozmnażać zwierzęta, trzeba mieć zezwolenie. Wszystkie działania są nadzorowane przez rządowe agendy. Tymczasem w Polsce rozmnażanie zwierząt domowych jest zaliczone do działalności rolniczej. To nieopodatkowana, nienadzorowana szara strefa. W Polsce występuje nadmiar zwierząt domowych, na których się zarabia. To już nie jest hodowla tylko „produkcja” na masową skalę. Zwierzę straciło wartość. Stało się przedmiotem. Stąd bierze się zjawisko porzucania psów i kotów – tłumaczy Wypych.

Z poważaniem
Tomasz N.

  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #66057 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: nie, 04 wrz 2011 - 20:23


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Dziennik Zachodni:

Anna Zielonka, Katarzyna Kapusta
2011-09-03 15:17:46, aktualizacja: 2011-09-03 15:17:46
Nowe schronisko ma powstać w Sosnowcu, które w przeciwieństwie do starego (w Milowicach) będzie spełniać wszystkie standardy. Władze Sosnowca uważają, że azyl dla zwierząt po prostu musi istnieć. Sprawa cały czas jednak się przeciąga.
- Projekt nadal jest w trakcie opracowania. Jest spór z mieszkańcami o to, gdzie takie schronisko miałoby powstać - mówi Sebastian Winter z Urzędu Miejskiego w Sosnowcu.

Była też mowa o tym, aby azyl dla zwierząt powstał wspólnie z Dąbrową Górniczą. W tej sprawie rozmowy między gminami zostały zawieszone. W samej Dąbrowie Górniczej budowa schroniska też nie jest planowana. Gmina dotuje jednak sterylizację i kastrację bezpańskich kotów (20 tys. zł). Akcja sterylizacji trwa od początku wakacji.


Jeżeli powyższy tekst ma cokolwiek wspólnego z prawdą to na bakier z prawdą jest prezydent Dąbrowy Górniczej, przy moim ostatnim zapytaniu dotyczącym przyszłości planowanego międzygminnego schroniska otrzymałem słowotok stanowiący o pracy w toku, zaangażowaniu i celowości działania i niezwłocznym poinformowaniu o jakichkolwiek zmianach w planach zarządców miasta, paradoksem niestety po raz kolejny jest to, że prezydent naszego miasta zapewne dowiaduje się o zmianie planu z gazety, jeżeli jest inaczej i wiedział o całej sytuacji to zapewnienia, które składał są nic nie warte.

Zarządzających miastem Sosnowiec nie traktuję poważnie, gdyż na to nie zasługują, to tylko persony balansujący pomiędzy wyborami z bukietami kwiatów w ustach, siejący patologię w stosunku do zwierząt bez żadnych konsekwencji, kilka organizacji pozarządowych wspiera schronisko sosnowieckie lecz wobec zacietrzewienia, głupoty i braku kompetencji jest im ciężko cokolwiek wywalczyć z zarządcami Sosnowca, ponieważ to ludzie nastawieni na fajerwerki dla złagodzenia własnej bezczynności.

Mam nadzieję, iż doniesienia Dziennika się nie potwierdzą, gdyż Dziennik wielokrotnie wypisywał teksty z plotek ulicy, bez sprawdzenia źródła i merytoryki.

Teraz mam prośbę do Niechciców Urzędów: nie traktujcie ludzi jak idiotów, nie przeceniajcie samych siebie, nie mówcie, nie piszcie jeżeli nie wiecie, bądź Was nie poinformowano.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #65735 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: śro, 31 sie 2011 - 12:02


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Siła polskiego lobby myśliwskiego, debil za biurkiem czy jedno i drugie?

Myśliwi z pistoletami i rewolwerami dzięki dziurawemu prawu.



W całym kraju zarejestrowano do celów łowieckich już ponad 800 glocków. Amatorzy polowań nie muszą zdawać egzaminu, jaki obowiązuje kandydatów ubiegających się o broń w celu ochrony osobistej - alarmuje "Dziennik Polski".

Możliwość uzbrojenia się dodatkowo w broń krótką myśliwi mają od marca tego roku, w wyniku nowelizacji ustawy o broni i amunicji. Poprawki, wprowadzone podczas sejmowych prac nad rządowym projektem nowelizacji ustawy, doprowadziły do uchylenia zakazu używania do celów łowieckich m.in. pistoletów czy rewolwerów.

Do czego myśliwi potrzebują pistoletów? "Chodzi o dostrzeliwanie upolowanej zwierzyny, bo czasem trudno posługiwać się bronią długą" - przyznaje Janusz Malawski, przewodniczący Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Krakowie.

"W tej chwili panuje wolnoamerykanka i całkowita dowolność w interpretacji przepisów" - przyznają policjanci. Część wojewódzkich komend odmawia pozwoleń, ale inne je wydają bez żadnych zastrzeżeń.

"W ustawie zabrało określenia, gdzie można poruszać się z taką bronią. Skoro nie służy ona do ochrony osobistej, a do celów łowieckich, to nie można z nią chodzić np. po mieście, choćby ze względów bezpieczeństwa" - przyznaje Janusz Malawski.


Źródło: PAP

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/a...wemu-prawu.html

Teraz to już niebezpieczeństwo ze strony wariatów leśnych ludzi będzie można podwoić.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #65654 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: pią, 19 sie 2011 - 11:44


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Wyniki głosowania nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt oraz ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach:

http://orka.sejm.gov.pl/SQL.nsf/glosowania...;6&98&6

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #65471 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: czw, 11 sie 2011 - 09:41


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Temat schroniska ciąg dalszy...

Nie ma tygodnia bez szokujących doniesień z kolejnych schronisk: katastrofa humanitarna w Korabiewicach, eksterminacja psów w Starachowicach, decyzja lekarza weterynarii o zamknięciu schroniska w Celestynowie. Co się dzieje?

– Komuś leje się woda z wanny, zalewa łazienkę, a on podstawia kolejne wiaderka i miski, dopóki ktoś mu nie poradzi: zakręć kran idioto – opisuje Tadeusz Wypych z Fundacji dla Zwierząt Argos. – Z bezdomnymi zwierzętami jest podobnie. Urzędnicy traktują je jak stado, które społeczeństwo z pewnych względów postanowiło hodować w schroniskach. A to jest strumień, który przez system schronisk przepływa jak przez olbrzymią rurę; żywioł, nad którym nikt nie panuje.

Gdzie one są?

Kilka lat temu Tadeusz Wypych zaczął liczyć. Z jednej strony psy, za których wyłapanie zapłaciły gminy, a z drugiej psy przyjęte do schronisk. I wyszło gigantyczne manko. Manko to powiększa się jeszcze, gdy doliczyć psy, które w niejasnych okolicznościach znikają już na miejscu, w schroniskach. Są placówki, gdzie liczba zaginionych zwierząt sięga 70–80 proc. Przyjęto je, ale ich nie ma. Gdzie się podziały? Na to pytanie nikt nie potrafi precyzyjnie odpowiedzieć. Część ginie w umieralniach, takich jak ta w gminie Krężel, gdzie w działającej pod szyldem przytuliska stodole stłoczono ponad 200 zwierząt: wycieńczonych, chorych, zagłodzonych, przetrzymywanych razem z padłymi już psami. Bywa tak jak w Starachowicach. Prawo nie pozwala usypiać psów tylko z tego powodu, że są bezdomne, więc radni przegłosowali, że psy biegające bez nadzoru uznaje się za nadmiernie agresywne. W ciągu trzech lat uśpiono na tej podstawie prawie 400 zwierząt. Zdarza się, że hycel odstawia psy do własnego schroniska, które istnieje tylko pod postacią pieczątki. Co z psami? Może je usypia, a może wypuszcza. To się nawet bardziej opłaca, bo można je wyłapać ponownie i znowu zainkasować pieniądze.

Do 1997 r. psy trafiające do schroniska, których w ciągu dwóch tygodni nikt nie odebrał ani nie adoptował, można było uśpić. Ustawa o ochronie zwierząt, rozpoczynająca się deklaracją, że zwierzę nie jest rzeczą, nakłada na państwo obowiązek opieki nad nimi. Tylko że to samo państwo przyjęło ustawę o czystości w gminie, która ma zapewnić ludziom ochronę PRZED bezdomnymi zwierzętami, traktując je jak inne odpady komunalne typu szambo czy śmieci. Trzeba się ich pozbyć.

Najlepiej tanio. Reaktywowano instytucję hycla, a kwestię opieki urynkowiono. Gminy negocjują z hyclami i schroniskami opłaty za wyłapanie i przyjęcie psa. Kiedyś było to średnio 200–300 zł. Dziś stawki sięgają 2,5 tys. zł (choć bywa, że i 50 zł). To może być naprawdę intratny biznes, zwłaszcza gdy wymyśli się sprawny mechanizm upłynniania zwierząt. Schroniska stały się ogniwem tego systemu. Umowa o przyjmowaniu gminnych psów to cyrograf, który prędzej czy później zmienia te miejsca w piekło dla zwierząt. Każdy przyjęty pies przynosi w zębach pieniądze. Problem w tym, że jednorazowo. Gdy się kończą, trzeba przyjąć następne zwierzęta. To błyskawicznie prowadzi do zagęszczenia, które psy albo regulują same, zagryzając się, albo trzeba je jakoś inaczej eliminować. Dobrze, gdy za pomocą zastrzyku, a nie łopaty.

Małe i molochy

To nie znaczy, że nie ma dobrych schronisk. Są takie, w których fantastycznie działa wolontariat, a upłynnianie zwierząt odbywa się poprzez adopcje. Przy czym – według Haliny Sztreker, wiceprezeski fundacji prowadzącej schronisko w podwarszawskim Milanówku – dobre schronisko to schronisko małe. – 200, góra 250 psów. Tyle można ogarnąć. Większa liczba zmienia się w bezimienną masę – tłumaczy.

W Milanówku jest teraz 120 psów. Mogłoby być więcej, ale obowiązuje tu zasada, że we wspólnym boksie można łączyć tylko psa z suką, bo dwa psy będą się gryzły. A suk jest mniej. Kierowniczka Janina Orłowska obchodzi co rano wszystkie boksy i sprawdza: ten chory, temu oczy ropieją, ten ma rozwolnienie. Wiadomo, czym trzeba się zająć. Co sobotę przyjeżdżają tu wolontariusze. Każdy pies wyprowadzany jest do lasu na spacer, głaskany, wyczesywany. W ten sposób udało się zresocjalizować nawet amstafy, zarekwirowane z miejsca, w którym organizowano walki psów. Schronisko ma podpisane umowy z gminami, ale na konkretną liczbę zwierząt, np. z Milanówka przyjmują 30 psów rocznie.

Problem w tym, że wiele polskich schronisk to molochy gromadzące po 600–700 zwierząt. Warszawski Paluch jest bodaj największym schroniskiem miejskim w Europie. Dziś przebywa tam ok. 2,3 tys. psów. Nie ma tragedii, bo to duże miasto. Sporo zwierząt to zguby, których szukają właściciele. W dużym mieście łatwiej także organizować adopcje.

Gorzej jest w położonych na odludziu schroniskach, prowadzonych często przez samotne kobiety. Poświęcają majątek, by kupić kawałek ziemi i stworzyć tam azyl dla bezdomnych, harują jak wyrobnice od rana do nocy, żyją na granicy ubóstwa. Trudno kwestionować ich dobre intencje, ale w pewnym momencie tracą kontrolę, przestają sobie radzić. Dla Violetty Villas, zatrzaśniętej przez kilka dni w domu z kilkudziesięcioma psami, mogło się to skończyć utratą życia.

Nie potrafią odmawiać, biorą każde zwierzę. Niestety, często też nie potrafią żadnego oddać. Włącza się mechanizm opisany w zachodniej literaturze jako animal hoaring syndrome, co można przetłumaczyć jako syndrom kolekcjonera zwierząt. Polega on na gromadzeniu nadmiernej liczby psów czy kotów, którym nie jest się w stanie zapewnić podstawowych warunków do życia. Kolekcjoner nie przyjmuje do wiadomości, że sobie nie radzi, nie dostrzega cierpienia stłoczonych, chorych, niedożywionych stworzeń. Jest przekonany, że ma szczególny dar porozumiewania się ze zwierzętami. Na to nakłada się nieufność do ludzi i podejrzliwość, co sprawia, że takim osobom bardzo trudno pomóc.

Przyjęte nieefektywnie

Niedawny reportaż TVN z Korabiewic pokazał rzeczy wstrząsające: poranione, chore psy, których nikt nie leczy, zagryzione szczeniaki, niesterylizowane suki, które mnożą się bez kontroli. To straszne zakończenie pięknej historii.

Magda Szwarc przepracowała ćwierć wieku jako księgowa w Zakładzie Widowisk Cyrkowych. Widziała, co się dzieje podczas tresury, i jak mogła, walczyła o zwierzęta. Pokochała niedźwiedzie i postanowiła, że po przejściu na emeryturę stworzy dla nich azyl. Wykupiła ziemię w okolicach Puszczy Mariańskiej i sprowadziła się tam z kilkunastoma psami, które przygarnęła podczas podróży po Polsce z cyrkowym taborem. Zbudowała gawry dla kilku niedźwiedzi. Potem pojawiły się konie, wykupywane z transportów do Włoch; krowy, które przyprowadził wójt, bo błąkały się po lesie. I coraz więcej psów. Głównie podrzucanych, bo jak po okolicy rozejdzie się fama, że jest ktoś, kto nie odmawia, to nie ma zmiłuj.

To ciągle jeszcze było do opanowania. W 2000 r. Magda Szwarc została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski za pomoc zwierzętom. Tragedia zaczęła się, gdy podpisała umowy z okolicznymi gminami i hycel bez umiaru zaczął zwozić do Korabiewic psy. Schronisko weszło w patologiczny system, na co nałożył się syndrom kolekcjonera. Ludzie, którzy przyjeżdżali po zwierzęta, wyczekiwali godzinami pod bramą i byli przepędzani.

– Wiele adopcji wyglądało tak, że wolontariuszka łapała psa na ręce i uciekała przed Magdą – opowiada Cezary Wyszyński z fundacji Viva, która przez pewien czas próbowała współpracować ze schroniskiem. – Kiedyś znaleźliśmy dom dla husky, który w Korabiewicach żył na łańcuchu. Człowiek przyjechał po niego ze Śląska, miał tam kilka ogrodzonych hektarów, gdzie pies mógłby się wybiegać. Czekał weterynarz. A Magda psa nie oddała, bo, jak mówiła, pies jej powiedział, że woli być u niej na łańcuchu. Zaczęła dokarmiać szczury, bo to też zwierzęta. Za pieniądze zebrane przez uczniów na karmę dla psów kupiła kangura.

Wolontariusze Vivy od kilku lat alarmowali, że w Korabiewicach dzieje się dramat. Alarmował Tadeusz Wypych, który zrobił bilans i wyszło mu, że 70 proc. psów wyłapanych i przywiezionych do Korabiewic gdzieś znika. W 2005 r. wyłapano do schroniska prawie 1500 psów, a przyjęto 270. Zawiadomiono prokuraturę. W śledztwie Magda Szwarc tłumaczyła, że ta różnica to uśpione ślepe mioty, ponad 100 psów trzeba było uśpić podczas odławiania, prawie 200 padło wskutek zatrucia, a reszta uciekła lub została adoptowana. Sprawę umorzono. Prokuratura uznała, że brakujące psy zostały do schroniska przyjęte, tyle że „nieefektywnie”. Po telewizyjnym reportażu ponownie zajęła się Korabiewicami.

Przymknięte oczy

Nikomu specjalnie nie zależy, żeby sprawdzić, co naprawdę dzieje się w schroniskach. Gminy, opłacając hycla, kwestię opieki nad bezdomnymi zwierzętami mają odhaczoną, a nadzór Inspekcji Weterynaryjnej okazał się całkowitą porażką. – Jest to nadzór jawnie pozorny, bo inspektorzy to urzędnicy, których głównym zajęciem jest sprawdzanie jakości mięsa. Bilans zwierząt w schronisku niespecjalnie ich interesuje – mówi Tadeusz Wypych.

– Gdyby nie ślepota urzędników Inspekcji Weterynaryjnej, tych najbardziej drastycznych przypadków dałoby się uniknąć – dodaje prof. Andrzej Elżanowski, zoolog i działacz prozwierzęcy.

Faktycznie, najgorsze mordownie, jak choćby ta w Krzyczkach, w której przepadły tysiące psów (POLITYKA 4/08), długo działały pod nadzorem inspekcji, która nie miała zastrzeżeń. Jak opisuje Tadeusz Wypych, wręcz namawiała przedstawicieli organizacji społecznych do przymknięcia oka na niedociągnięcia. Zdarza się, że IW toleruje finansowanie z publicznych pieniędzy niezarejestrowanych schronisk.

Wymiar sprawiedliwości także nie pomaga w walce z bezdomnością. Nikt jeszcze w Polsce nie został uznany za winnego porzucenia zwierzęcia czy zaniechania opieki. Wanda Dejnarowicz, dyrektorka schroniska na Paluchu, złożyła w zeszłym roku 22 wnioski na policję i do prokuratury o wszczęcie postępowania wobec właścicieli psów, które udało się zidentyfikować dzięki czipom. Kończy się to dwojako: albo umorzeniem, albo odmową wszczęcia.

Zdarza się, w najbardziej szokujących i nagłośnionych medialnie przypadkach, że sprawy prowadzących schroniska kończą się wyrokiem; oczywiście w zawieszeniu. Ale nie zdarzyło się jeszcze, by do odpowiedzialności zostali pociągnięci urzędnicy lokalnych władz, którzy tę działalność zlecali i finansowali.

Gdy fundacji prowadzącej schronisko w Krzyczkach już odebrano zwierzęta jako ofiary znęcania się, prezydent Pruszkowa przez kolejny rok posyłał tam psy. Prowadzący w tej sprawie śledztwo asesor dopatrzył się w działalności prezydenta pewnych uchybień formalnych, ale uznał, że jego działanie było „nakierowane na osiągnięcie konkretnych celów w zakresie szeroko rozumianej ochrony środowiska”.

– Przypadków, gdy gminy de facto płaciły za przestępstwo, pilotowaliśmy kilkadziesiąt. W żadnym nie ma zarzutów – mówi Tadeusz Wypych. – Prokuratury i sądy podzielają powszechne wśród urzędników przekonanie, że ich zadanie polega na usuwaniu zwierząt.

Eutanazja po polsku

W układance, która w krajach Europy Zachodniej składa się na system rozwiązywania problemu bezdomności, oprócz edukacji, adopcji, sterylizacji i czipowania, czyli systemu identyfikacji zwierząt, jest jeszcze jeden element: eutanazja. W Polsce temat tabu. – Nie ja im dawałam życie, nie ja będę odbierać – kwituje problem Izabela Działak, kierująca schroniskiem w Celestynowie. Wiele schronisk szczyci się tym, że nie usypia. Małe, prywatne schroniska, które potrafią zapewnić zwierzętom godne warunki, mogą sobie na to pozwolić. Pytanie, czy mogą wszystkie. Czy przetrzymywanie zwierzęcia latami w ciasnym boksie bez kontaktu z człowiekiem jest naprawdę lepsze niż zastrzyk morbitalu?

– Rozmowy nie ułatwia plaga hycli i schronisk-mordowni, których działalność polega na eksterminacji psów – mówi prof. Andrzej Elżanowski. Sam podczas prac nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt przekonał się, jakie ten temat wyzwala emocje: – Otacza go atmosfera jakiegoś mistycyzmu, katolickiej idei świętości życia, nawet kosztem cierpienia.

– Nie trzeba długo czekać, by padło magiczne słowo: holocaust – przyznaje dr Maciej Onyszkiewicz. Odczuł to na własnej skórze, gdy pod koniec lat 90. z fundacją Animals prowadził schronisko na Paluchu. Gdy je przejmowali, trafiało do niego rocznie około 5 tys. psów, z czego 2 tys. poddawano eutanazji, tylko że panowała wokół tego zmowa milczenia. Animalsi nie ukrywali, że psy stare, chore, nierokujące do adopcji usypiają, a i tak w schronisku panowało przegęszczenie. Zrobiła się afera zakończona procesem sądowym, wygranym przez animalsów.

– Ale co przeżyłem, to moje. Całe życie poświęciłem zwierzętom, a zrobiono ze mnie mordercę – wspomina Onyszkiewicz. – Z drugiej strony dostawaliśmy listy i zdjęcia ze schronisk z całej Polski, które twierdzą, że nie usypiają, a codziennie wynosi się tam z klatek zagryzione psy. Eutanazja po polsku.

Przeciwnicy poluzowania przepisów o eutanazji obawiają się, że stanie się to okazją do jeszcze większych nadużyć, a gminy stracą resztki oporów. Praktyka pokazuje niestety, że nie są to obawy bezzasadne. – Poza tym to nie jest rozwiązanie – mówi Tadeusz Wypych. – Uśpiony pies zwolni po prostu miejsce dla następnego. Schroniska nadal będą pełne. I to się nie zmieni, dopóki nie ograniczymy podaży zwierząt. W Polsce najgłupsza działalność wymaga zezwoleń, płacenia podatków. A zwierzęta można mnożyć bez ograniczeń. To niepojęte.

W typie rasy

O ile firmy wyłapujące zwierzęta i schroniska poddane są przynajmniej teoretycznie jakiejś kontroli, o tyle kran, z którego płynie strumień bezdomnych zwierząt, jest jej całkowicie pozbawiony. Tak jak można wyhodować sobie szczypiorek w ogródku i sprzedawać go na osiedlowym bazarku, tak samo można sobie rozmnożyć pieski i handlować nimi gdzie bądź. Na Krupówkach pudła z kierpcami stoją obok pudeł z owczarkami. Różnica polega na tym, że produkcję kierpców trzeba zarejestrować.

Hodowcy psów rasowych zrzeszeni są w Związku Kynologicznym, który ich nadzoruje. Ale w ten sposób hodowcy kontrolują sami siebie, a wielu członków przyznaje, że te kontrole pozostawiają wiele do życzenia. Pseudohodowców nie rejestruje nikt. Produkują psy w typie rasy, rasopodobne, krzyżówki, mieszańce; wszystko, co da się sprzedać. Niedrogo, więc trzeba iść na ilość. Lokalne media co jakiś czas publikują relacje z makabrycznych fabryk, gdzie zwierzęta stłoczone są w oborach, ciasnych mieszkaniach w bloku, niezadaszonych boksach na działkach, na wpół zagłodzone, całymi dniami pozbawione opieki. Część zdechnie, to jasne. Cóż, koszty produkcji.

Pies rasowy czy w typie rasy stał się w Polsce dobrem konsumpcyjnym i podlega modom. Gdy moda się zmienia, część właścicieli wymienia go na bardziej aktualny model, a hodowca pozbywa się resztek produkcji. Moda może zależeć od pojawienia się jakiejś rasy w reklamie, filmie czy od tego, z jakim pieskiem pokazuje się popularny celebryta. Na końcu fala tej mody dociera do schronisk. Obecnie są to amstafy.

– Mamy w tej chwili na Paluchu około 130 psów w typie tej rasy. Była wśród nich suka całkowicie wyeksploatowana ciągłymi porodami. Nigdy chyba nie widziałam psa o tak pustych, zgaszonych oczach. Musiała rodzić na okrągło – mówi Wanda Dejnarowicz. – Trafiają się także psy dobermanowate, bokserowate, yorkowate, ale te akurat szybko znajdują nowe domy.

Adopcje mogą całkowicie odmienić los poszczególnych psów, ale nie rozwiążą problemu bezdomności. Według Tadeusza Wypycha, nawet gdyby jakimś cudem w wyniku ogólnopolskiej akcji udało się adoptować wszystkie psy, za miesiąc schroniska znów byłyby pełne. Bo z kranu ciągle się leje.

Sterylizacja oznacza przykręcenie kurka. Już wiadomo, że świetnie się sprawdza w przypadku dziko żyjących miejskich kotów. Zajmują się tym fundacje, współfinansowane często przez władze miejskie. W Warszawie działa m.in. ośrodek Koteria, gdzie opiekunowie bezpańskich kotów mogą bezpłatnie poddać je sterylizacji. Powszechna akcja sterylizacji psów byłaby rozwiązaniem. Ale to koszt idący w miliardy złotych. Pytanie, kto ma za to zapłacić. Gminy? Nie udźwigną. Budżet państwa? Nie w czasie kryzysu. Właściciele? Gdyby chcieć to naprawdę kontrolować i egzekwować, koszty też szłyby w miliardy.



W Sejmie trwają w tej chwili prace nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt. Panuje spore zamieszanie, bo projekty są trzy, a temat budzi olbrzymie emocje. Jest projekt SLD. Jest projekt obywatelski Koalicji dla Zwierząt, zrzeszającej organizacje prozwierzęce, w którym mowa o traktowaniu rozmnażania psów jako działalności gospodarczej, poddanej kontroli m.in. Inspekcji Weterynaryjnej. Szanse na jego uchwalenie są jednak niewielkie. Zakłada powołanie instytucji Krajowego Inspektora ds. Zwierząt i 17 wojewódzkich inspektorów z kompetencjami kontrolnymi, a tworzenie nowej służby państwowej w czasach kryzysu jest raczej nierealne.

Jest wreszcie projekt Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt, który ma największe szanse na uchwalenie. Znajduje się w nim m.in. zapis o zakazie handlu zwierzętami domowymi poza miejscami hodowli, tj. na bazarach czy targowiskach. Problem w tym, że dziś zwierzętami handluje się głównie w Internecie, a ten trudno kontrolować.

– Chcemy także wprowadzić zapis zakazujący prowadzenia schronisk dla zysku i tak rozszerzyć definicje schroniska, by obejmowało każde większe skupisko zwierząt domowych. To pozwoli objąć nadzorem Inspekcji Weterynaryjnej i organizacji prozwierzęcych także wszelkie azyle, przytuliska, hotele dla zwierząt, a nawet pseudohodowle – mówi poseł PO Paweł Suski. – Chcemy także, by schroniska mogły prowadzić jedynie jednostki samorządu terytorialnego lub organizacje pożytku publicznego. Ostatnio do nowelizacji wpisano także zakaz rozmnażania psów i kotów w celach handlowych. Pytanie tylko, ile z tych przepisów przejdzie, jak łatwo będzie je omijać i czy zwiększanie kompetencji Inspekcji Weterynaryjnej cokolwiek zmieni, skoro już dziś bywa ona czystym pozorem.

– Trwa dyskusja nad szczegółowymi rozwiązaniami, ale nikt nie próbuje wyeliminować schizofrenii, która w tej chwili funkcjonuje w polskim prawie, i odpowiedzieć na pytanie, czym właściwie jest bezdomne zwierzę: odpadem komunalnym czy ofiarą ludzkiego okrucieństwa – mówi Tadeusz Wypych. – I nikt nie próbuje w sposób realny ograniczyć podaży zwierząt. Do tego nie trzeba jakichś nowych pomysłów. Wystarczyłoby, aby Polska podpisała Europejską konwencję ochrony zwierząt.

Konwencja to międzynarodowy traktat określający minimalne, kompromisowe normy traktowania zwierząt domowych. Jej sygnatariuszami są nie tylko kraje skandynawskie czy Niemcy, ale też Rumunia, Bułgaria czy Turcja. Podpisanie konwencji nie oznaczałoby rewolucji. W niektórych punktach jest nawet mniej restrykcyjna niż polskie prawo, zezwala bowiem na eutanazję bezdomnych zwierząt. Jej zapisy zakładają jednak, że rozmnażanie psów na handel musi być koncesjonowane. Wszystkich psów: rasowych, nierasowych czy mieszańców. A to najlepsza metoda zakręcania kranu. Dopiero potem można sensownie rozważać, co zrobić z zalaną łazienką.



Ile ich jest?

Nie ma żadnych rządowych statystyk dotyczących liczby bezdomnych zwierząt. Według niektórych szacunków może to być ok. 3 mln psów i kotów.

Rocznie gminy umieszczają w schroniskach około 100 tys. psów i kilkanaście tysięcy kotów.

W Polsce funkcjonuje ok. 140 zarejestrowanych schronisk i prawdopodobnie drugie tyle niezarejestrowanych. Średnio przez jedno miejsce przewijają się rocznie trzy psy.

Dane według Biura Ochrony Zwierząt
Fundacji dla Zwierząt Argos


Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artyk...d#ixzz1UeK8pvIU



Dyskusja:

http://www.polityka.pl/forum/1076591,debat...hronisko.thread

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #65313 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: pią, 05 sie 2011 - 10:19


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

IDIOTA I SPLUWA czyli cowboy po polsku.

Myśliwy chciał zabić psa, ale trafił w dziecko


Kula przeszyła brzuch 8-letniego Kamila i uszkodziła jelita. Myśliwy tłumaczy, że celował w bezpańskiego psa, który gonił jego kury i owce, ale po rykoszecie pocisk trafił w chłopca. Sprawę wyjaśnia gorzowska prokuratura
We wtorek w południe, 8-letni Kamil bawił się z kolegą na swoim podwórku w podgorzowskiej wsi Osiedle Poznańskie. W tym czasie jego sąsiad 43-letni Grzegorz M., myśliwy z 18-letnim stażem, próbował rozprawić się z bezpańskim psem. Chciał go zastrzelić, bo gonił mu kury i owce. Strzelił. Kula trafiła jednak w 8-latka. Dziecko z raną brzucha trafiło do gorzowskiego szpitala. Lekarze przez trzy godziny operowali pacjenta. Przyznają, że kula rozlegle uszkodziła jelita chłopca. Gdyby nie szybka pomoc, Kamil mógłby nie przeżyć wypadku. Śledztwo prowadzi gorzowska prokuratura.

- Mężczyzna strzelił prawdopodobnie tylko raz. Dziecko nie znajdowało się bezpośrednio na linii strzału. Kula musiała trafić w niego rykoszetem - tłumaczy Dariusz Domarecki, rzecznik gorzowskiej prokuratury. Przyznaje, że mężczyzna może usłyszeć trzy zarzuty. Za nieumyślne narażenie na utratę życia 8-latka, utratę zdrowia jego kolegi, który stał tuż obok, a także za próbę zabicia psa. - Musimy sprawdzić, czy mężczyzna faktycznie miał prawo odstrzelić psa, czy zagrażał on mieszkańcom, czy był agresywny. Na razie tego nie wiemy, bo pies po prostu się ulotnił. Policjanci go nie ujęli, a mieszkańcy nie wiedzą, gdzie go szukać.

- Jak to, agresywny pies biega nadal po wsi?

- No właśnie nie mamy pewności, czy był agresywny. Nie wiemy nawet, jakiej był rasy i czy sąsiedzi skarżyli się na niego. Psa we wsi już nie ma - tłumaczy Domarecki i przyznaje, że śledczy będą dopiero o to pytać 43-latka (został przesłuchany w środę po południu). Prokurator przyznaje, że według prawa łowieckiego mężczyzna nie powinien używać broni. Myśliwi mogą strzelać, ale nie bliżej niż 100 metrów od domostw. Prokuratura ustaliła, że mężczyzna miał pozwolenie na posiadanie broni.

Jacek Wójcicki, wójt gminy Deszczno broni myśliwego. - To bardzo dobry człowiek, typ społecznika, doświadczony myśliwy, ale rzadko strzelał do zwierząt, raczej je dokarmiał i opiekował się nimi - tłumaczy Wójcicki i przyznaje, że gmina ma spory problem z bezpańskimi zwierzętami. - Chodzą watahami, gryzą bydło i atakują ludzi. W sąsiedniej wsi zagryzły już konia i krowę. Myśliwi mają prawo odstrzelić agresywne psy - tłumaczy.

Dlaczego gmina nie wywozi psów do schroniska? - Próbujemy. Mamy podpisaną umowę z hyclem. Wydajemy na jego usługi majątek. A psy nie zawsze dadzą się złapać. Przez pół roku łapaliśmy watahę 30 dzikich psów, wydaliśmy na to ze 30 tys. zł. - tłumaczy wójt.

Anna Dryglas, z gorzowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami przypuszcza, że wiele gmin ma niepisany układ z myśliwymi. Zamiast trudzić się i łapać zwierzaka wolą się go pozbyć. - Nie znajdziemy żadnych pism, bo wójtowie zazwyczaj proszą "na gębę" albo po koleżeńsku. A najczęściej odbywa się to tak: do gminy dzwoni mieszkaniec i żali się na bezpańskiego psa, wójt prosi o pomoc zaprzyjaźnionego myśliwego, ten decyduje się psa odstrzelić. Jak sprawa wyjdzie na jaw, to powie, że pies próbował rozszarpać sarnę. Jest kryty - tłumaczy Dryglas. - Gdy była powódź, jeden z wójtów płacił ludziom nawet za skórkę bobra, które zniszczyły mu wały. Ale, żeby to udowodnić, trzeba zrobić porządne śledztwo. A prokuratorzy zwykle umarzają takie sprawy, bo przecież to tylko zwierzę.

Dariusz Domarecki zapewnia, że śledztwo wyjaśni także i tę kwestię. Tragedii by nie było, gdyby myśliwy zamiast sięgać po broń, zadzwonił po pomoc do gminy. Wójt zapewnia, że uruchomił dla mieszkańców specjalny numer telefonu. Hycel przyjeżdża w ciągu kilkunastu minut.

Inna sprawa, że przyczyną tragedii jest także brak ustawowego zakazu strzelania do wałęsających się psów. Dziś myśliwy może to robić w odległości 100 metrów od zabudowań. Aby nie dochodziło do podobnych wypadków, posłowie PO chcą zmienić Ustawę o ochronie zwierząt. - Problem odstrzału bezpańskich psów rozwiążą nowelizacje dwóch artykułów. Po pierwsze myśliwy będzie musiał mieć zgodę powiatowego lekarza weterynarii. Wyjątkiem będą tylko sytuacje, gdy atakujący pies może zagrozić życiu ludzi i innych zwierzaków. Zniknie zapis, że myśliwym wolno strzelać do psów, które wałęsają się po lesie czy łące. Nieważne, czy mają obrożę, czy też nie. Zniesiemy także przepisy dotyczące granic - nie będzie mógł strzelać ani pół kilometra, ani sto metrów od domu. Ustawa spowoduje, że myśliwi nie będą bezkarni - tłumaczy Magdalena Kochan, która uważa, że sporo winy za zaistniałą sytuację ponoszą gminy. Nowe przepisy nałożą na nie obowiązek opracowania co roku programu opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Gminy muszą zawrzeć umowy ze schroniskami, firmami, które w humanitarny sposób złapią zwierzęta. Co więcej, samorząd będzie musiał przeznaczyć odpowiednią pulę pieniędzy na sterylizację bezdomnych zwierząt. - Do tej pory wiele gmin nie wywiązywało się z ustawowego obowiązku opieki nad bezpańskimi psami. Podpisywano nawet umowy z fikcyjnymi firmami, które tylko udawały, że prowadzą schroniska. Potrafiły wyciągnąć od gminy 400 tys. zł za roczne utrzymanie, mając zaledwie 10 kojców, ale w gminie nikt tego nie sprawdzał - tłumaczy poseł.

Nowelizacja ustawy jest już po pierwszym czytaniu w podkomisji. We wrześniu powinna wpłynąć do Senatu. - Liczymy, że zostanie podpisana jeszcze w tej kadencji Sejmu, by od 1 stycznia 2012 r. przepisy weszły w życie - tłumaczy Magdalena Kochan.

Więcej... http://zielonagora.gazeta.pl/zielonagora/1...l#ixzz1U4eeUViQ

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #65200 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: pon, 25 lip 2011 - 18:41


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Sprawa myśliwych jest nietypowa ze względu na małą znajomość tematu przez mieszkańców, to nie jest morderczehobby dla zwykłego Polaka, należy należeć i posiadać, wobec czego podobnie jak z tematem uboju rytualnego zwierząt dla wąskich grup środowisk religijnych przeciętny obywatel może pogadać przy stole rodzinnych, jeżeli rodzina to toleruje.
W naszym kraju to problemy początkujące, trudne społecznie, ciężkie w swym tłumaczeniu, obarczone tradycjami, czasami mam wrażenie, że tradycją w Polsce jest sama tradycja, słowo tradycja samo w sobie jest tłumaczące wszelkie zachowania, słowo na pograniczu mistycyzmu i prostactwa.
Niestety są tematy w sprawie zwierząt, co do których niewielu chce zajmować stanowisko, gdyż to stanowisko może być zagrożone, wobec czego lepiej uprawiać "bezpieczną wyborczo patologię", aniżeli coś zmieniać.
Tożsama sytuacja ma odniesie do tzw. Nowelizacji Ustawy Ochrony nad Zwierzętami, krzyk, pisanie, gadanie, zaostrzanie, medializowanie, a korzyść korzyścią się utrzyma może jedynie zmieni właściciela dochód, nic poza tym.
Nic w kwestii ochrony zwierząt się nie zmienia, PATOLOGIA to jedyne słowo.
Dąbrowa również może się pochwalić nauczycielami, którzy tolerują znęcanie się nad zwierzętami i nawet biorą w nim czynny udział, między innymi Pani od tzw. Przyrody w jednej z dąbrowskich szkół sprzedaje dzieciom rybki z promocją typu :
"jeżeli zdechnie to jutro sprzedam ci następną to tylko 90 groszy, więc się nie przejmuj"

Pytanie prócz oczywistego o etykę, która obca jest pani nauczycielce, jest o Urząd Skarbowy, czy jest zarejestrowana jako małe gospodarstwo rolne lub posiada wpis do ewidencji?
Wątpię, wobec powyższego stosunku do przyrody uczy osoba, której stosunek kończy się na komponentach użytych do produkcji monet i banknotów.
Wkrótce złożę doniesienie na Komendzie Policji przeciwko kilku szkołom w mieście, więc wybaczcie, ale czasowo nie ujawnię danych szkół, by ich nie uprzedzać, gdyż patologii jest więcej.
Dębowa Dąbrowa.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #65032 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: pon, 25 lip 2011 - 18:21


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Od początku sierpnia rusza w Dąbrowie program kontroli populacji "wolnobytujących" bądź jak kto woli "wolnożyjących" kotów w Dąbrowie Górniczej.
Zakres finansowania zabiegów przez gminę to 20.000,00 zł., czas do końca listopada 2011.
Klinika wykonująca zabiegi to Przychodnia weterynaryjna Wróblewscy, Dąbrowa Górnicza, ul. Augustynika 14.
Wszystkich zainteresowanych uprasza się o doinformowanie bezpośrednio w klinice weterynaryjnej o szczegóły, terminy itd.
Proszę mieszkańców o zaangażowanie w sprawę, gdyż jest to pierwszy krok, by wyprowadzić Dąbrowę Górnicza ze średniowiecza.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #65031 · Odpowiedzi: 7 · Wyświetleń: 9,558

.tomy
Napisane: sob, 23 lip 2011 - 16:15


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Powracamy do tematu trochę szerzej, aczkolwiek bezwzględnie istotnie.

Obywatelski projekt ustawy o prawach zwierząt nie ma szans - w tej kadencji. Co zamiast ?

Wygrały spoty i billboardy, przegrały zwierzęta. Dwa tygodnie temu w sejmie został złożony obywatelski projekt ustawy o zwierzętach wraz z ponad dwustoma tysiącami podpisów. Niestety już wiadomo, że nie doczeka on głosowania w tej kadencji parlamentu.
Niestety nie ma szans przebić się podczas kampanii wyborczej, a poza tym projekt został złożony bardzo późno, właściwie na ostatniej prostej prac tego sejmu. Ale jest jeszcze szansa by w tym roku poprawić zwierzętom los. Sejm pracuje nad tak zwaną małą nowelizacją ustawy o ochronie praw zwierząt, która ma zawierać kilka ciekawych rozwiązań. Jednak niestety z pewnością nie znajdą się w niej sztandarowe i co za tym idzie najdalej idące zmiany proponowane przez organizacje pozarządowe zrzeszone w Koalicji dla zwierząt.

Czego boją się posłowie?

- Ci, którzy w tej chwili przygotowują małą nowelizację powiedzieli, że nasz projekt to zupełnie nowa ustawa i ja się z tym zgadzam, bo rzeczywiście wiele zapisów jest nowych - mówi Monika Nowicka z warszawskiego oddziału Towarzystwa opieki nad zwierzętami - Na samym początku byli posłowie, którzy z nami współpracowali, natomiast przerazili się ogromem zmian, "restrykcyjnością" - cytuję jak to było uzasadnione - i wycofali się wreszcie.

Co zatem mogło wystraszyć posłów? W małej nowelizacji nie znalazły się zapisy dotyczące zwierząt gospodarskich, nie jest także jeszcze pewne czy znajdzie się w niej zakaz trzymania psów na uwięzi. Warto przypomnieć tu opinię Eugeniusza Kłopotka z PSL, który swego czasu stwierdził, że psy trzymane na łańcuchach to polska tradycja.

Będzie trochę lepiej

Z drugiej strony mała nowelizacja wprowadzi kilka istotnych zmian. Ewa Gebert, prezes towarzystwa ochrony zwierząt "Animals", wylicza:- Chroni zwierzęta towarzyszące, poprawia los zwierząt w schroniskach. Jest także zapis dotyczący zakazu prowadzenia schronisk dla zwierząt przez podmioty inne niż samorządy lub organizacje społeczne porządku publicznego, których statutowym celem jest ochrona zwierząt. Ten ostatni zapis, gdyby wszedł w życie, oznaczałby koniec schronisk prowadzonych w celach zarobkowych, a tym samym brak pracy dla hycli i koniec niewyjaśnionych "zniknięć" dziesiątek zwierząt ze schronisk.
To za mało

Mała nowelizacja to dla organizacji broniących praw zwierząt zdecydowanie za mało. Nie zamierzają składać broni i liczą, że uda się przeforsować ustawę w kolejnej kadencji parlamentu. - My chcemy żeby nasz projekt zabezpieczył prawa zwierząt na lata, nie na dziś, nie do wyborów, ale na długie lata - mówi Monika Nowicka. Zmiany jednak przydałyby się zdecydowanie już teraz - najlepszym dowodem jest fakt, że jak co roku w wakacje rozpoczyna się sezon porzucania zwierząt. I mimo tego, że prawo wyraźnie tego zakazuje, służby i wolontariusze wzywani są do kolejnych porzuconych.

Schemat jest banalnie prosty: pan na wakacje - zwierzę na ulicę, albo co gorsza, do lasu. Piotr Mostowski z warszawskiego eko-patrolu straży miejskiej mówi, że w tym roku niestety liczba takich przypadków jest większa. - Jeżeli faktycznie przyjeżdżamy i widzimy, że ktoś wyrzuca psa, wtedy w myśl ustawy o ochronie praw zwierząt z 21 sierpnia 1997 roku, artykuł 6 ustęp, który drugi dokładnie mówi: kara grzywny, pozbawienie wolności do roku czasu. Zawiadamiamy organ ścigania, w tym wypadku policję. Gorzej gdy nie ma winnego, a niestety jak mówi Ewa Gebert, prezes towarzystwa ochrony zwierząt "Animals", takich przypadków jest znacznie więcej.

Trzeba zaczipować

- Psy przywiązywane są do drzew, do słupów i wtedy nie ma szans na znalezienie właściciela, jeśli nie było świadków - mówi Gebert. Co wtedy? Aktualnie praktycznie nic, ale organizacje pozarządowe i strażnicy mówią jednym głosem - pomógłby obowiązek czipowania zwierząt. Wtedy zawsze można by trafić do właściciela. Zapis o obowiązku czipowania znalazł się w projekcie ustawy przygotowanym przez Koalicje dla zwierząt, ale niestety w małej nowelizacji przygotowywanej w sejmie już nie. Pomysł wydaje się dobry, choć powstaje pytanie jak go egzekwować, w końcu trudno sobie wyobrazić pytanie każdego właściciela psa czy zwierzę jest zaczipowane. Monika Nowicka uważa jednak, że jest to wykonalne.

Pieśń przyszłości

- Można strażników miejskich wyposażyć w czytnik i tak jak policja legitymuje osoby pijące w parkach, czy na przystankach, tak jak sprawdza się czy samochody są dobrze zaparkowane, dokładnie tak samo strażnik może podejść do właściciela, który jest z psem na spacerze i sprawdzić czy zwierzak jest zaczipowany. To jednak zdecydowanie pieśń przyszłości. Obywatelski projekt ustawy o prawach zwierząt, oczywiście jeśli przyjmą go posłowie, miałby szansę wejść w życie najwcześniej za rok, a jeśli nawet do końca tej kadencji zostanie przyjęta mała nowelizacja - nie rozwiąże problemów porzucania. Wciąż pozostaje kwestia egzekwowania prawa w ogóle.

- Porzucanie jest znęcaniem się nad zwierzętami - zwraca uwagę Gebert - takie sprawy przekazujemy do prokuratury. Niestety bardzo często prokuratura i sądy traktują znęcanie się nad zwierzętami jako niską szkodliwość społeczną i w tej kwestii jest dramat.I tu niestety nawet zmiany prawne niewiele mogą pomóc.


Źródło: Tokfm.pl

Jutro 24 lipca godz. 13.00-15.00 w TOK FM o poselskim projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt.

Jurek Duszyński o Ustawie i ważnych sprawach:
Zgadzam się, że zmiany poselskie przynoszą postęp , jednak dotyczą one głównie psów i kotów. Jednak kiedy w końcu zobaczy się nie tylko gehennę tysięcy psy i kotów, a też milionów w Polsce zwierząt gospodarskich w ciasnych warunkach, nigdy nie widzących światła? Obcina się im ogony, dzioby u ptaków. Wdychają bardzo toksyczne gazy z własnych odchodów, leżakowanych pod podłogą przez kilka miesięcy. Nawet obsługujący lekarze weterynarii piszą, że oni sami chorują pracując na tych fermach. To, jak ma być zwierzę zdrowe – ustawowy wymóg ochrony zwierząt!!! Nie mówiąc, że mięso z tych "zdrowych warunków" każe się kupować konsumentowi. W skuteczność w kontrole Inspekcji Weterynaryjnej nawet powątpiewa nawet Najwyższa Izba Kontroli!!!
Organizacjom wciska się informację, że dopiero całkiem nowa ustawa, może to zmienić, a nie poprawki do obecnej. Przecież odebranie de facto Towarzystwu Opieki nad Zwierzętami i innym organizacjom nadzoru nad ustawą do Inspekcji Weterynaryjnej, zostało wprowadzone właśnie w ZMIANACH do obowiązującej ustawy w 2002 roku !!! - orka.sejm.gov.pl/proc4.nsf/opisy/339.htm .
Polecam też audycję w TOK FM z 17.04.2011 r. bi.gazeta.pl/im/4/9453/m9453574.mp3. Zwracam uwagę, na słowa prof. dr hab. Andrzeja Elżanowskiego zacytowane na końcu audycji z jego udziałem "Lis pilnuje kurnika", o Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz podległej jemu Inspekcji Weterynaryjnej nadzorującej ustawę o ochronie zwierząt. Wystarczy spytać jakąkolwiek organizacje zajmującą się prawami zwierząt jak wygląda nadzór tych organów w tej materii.
Dlaczego nie można obecnie zmienić nadzoru nad ustawą i dokonać wpisów jednoznacznie wskazujących, na niezależność od Inspekcji Weterynaryjnej uprawnień kontrolnych dla organizacji? Jeśli to się nie zmieni, to będzie fikcja, o czym mówił również wcześniej prof. Elżanowski.
Propozycja organizacji ( www.koalicja.org.pl/ .) m.in. to przejęcie nadzoru przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracyjnych i powołanie Krajowej Inspekcji ds. Zwierząt w tym umożliwienie organizacjom niezależnych kontroli dobrostanu zwierząt.

24 lipca godz. 13.00-15.00 w TOK FM o poselskim projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. O, Można też dzwonić i zadawać pytania w czasie audycji tel. 22 444 40 44 lub weekendewy@tok.fm . TOK FM można słuchać na żywo przez internet: www.tokfm.pl/Tokfm/0,0.html (Kliknąć w "Słuchaj online", na górze po prawej stronie, a potem wybrać odpowiedni program do słuchania).

Jurek: pl-pl.facebook.com/people/Jurek-Duszyński/100001660926141


Niestety Dąbrowa Górnicza nadal w trakcie pertraktacji o trajektorii wykonalności nienakazującego politycznie zbędnego, społecznie popartego projektu zmiany świadomości czyli niby wiesz niby nie i niech tak zostanie, każdy może strugać chcącego, ale zawsze jest "ALE"

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #65017 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: czw, 21 lip 2011 - 18:44


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Zajmijmy się aspektem sfery psychologicznej zabijania zwierząt motywowanego chęcią doznań emocjonalnych, gdyż wielu myśliwych nie ma nic wspólnego z wiedzą jakąkolwiek o zwierzętach, a hobby to jest jedynie upustem dla chęci przynależności prostego człowieka do pewnej sfery, która wiele czynów mających znamiona znęcania się nad zwierzętami tłumaczy na różne sposoby: kontroli stanu zwierząt, pomocy, tradycją itd.

Czy naprawdę ta kontrola to kontrola, jakie ma zadania, co ma na celu, jakie środki?
Lubię osobiście tłumaczenie o tradycji, wskazuje ono na zacofanie myśliwych, na podpieranie się czymś czego nawet nie rozumieją, wszak tradycja to nie jest pojęcie pozytywne, tradycję w różnych rejonach Świata jest jedzenie ludzi, tradycją jest pozyskiwanie ich części ciała jako trofeów, tradycją jest rasizm i inne patologie.

Myśliwy obecny nawet nie powinien posługiwać się tym terminem, gdyż został przez nich tak zobrazowany, by przedstawiać kilku Panów zadowolonych z psychopatycznych efektów własnego działania, demonstrujących własne EGO, które zapewne w wielu przypadkach zrodziło się na prostocie, krzywdzie w dzieciństwie, doznaniu pogardy, otrzymaniu mandatu „gorszego”, teraz posiadając możliwości danego im przez niezasłużony status społeczny i pieniądze próbują bawić się w Pana Życia i Śmierci dorabiając do tego ideologię, to domena tych, którzy nadal cenią się zbyt nisko lub zbyt wysoko.

Teraz cytat:
Okrutne zachowanie w stosunku do zwierząt jest nie tylko oburzające, ale powinno także niepokoić. Psychologia wyróżnia zjawisko nazywane osobowością psychopatyczną z rysem sadystycznym – to właśnie takie zaburzenia najczęściej wiąże się z seryjnymi mordercami. Zatrważający sadyzm cechuje także osoby znęcające się nad zwierzętami. Opublikowany niedawno raport FBI wykazał związek między agresją wobec zwierząt a przemocą skierowaną w stronę ludzi, jako kolejnym etapem kształtowania się morderczej osobowości. Ogromna rzesza amerykańskich seryjnych morderców, w tym Jeffrey Dahmer, Ted Bundy i David Berkowitz, mający na swoim koncie łącznie blisko setkę brutalnych zabójstw swoje zbrodnicze praktyki rozpoczynała od torturowania i pozbawiania życia psów oraz kotów. Badania prowadzone przez amerykańskie uniwersytety wskazują jednoznacznie, że co trzeci morderca przyznaje się do znęcania się nad zwierzętami w przeszłości.

Na temat zabijania jest kilka ciekawych pozycji między innymi książka byłego wojskowego, który oparł się na danych z lat ok. 1940 – 1975, sprawdzając wpływ na ludzi efektu zabicia innego człowieka, ciekawa lektura powiązanego ze znęcaniem się nad zwierzętami.

Wiem, że znajdą się tacy, którzy powiedzą, że zwierzęta to nie ludzie, wiem również, że zabijanie wymaga przytępienia umysłu, wymaga tłumaczeń zewnętrznych, wymaga w przypadku odnoszącym się do człowieka jego dehumanizacji, by było łatwiej, jeżeli chodzi o zwierzęta sprawa wydaje się społecznie uwarunkowana, lecz czy społeczeństwo doprawdy zna szczegóły tych uwarunkowań, ich techniki, czy zawsze rozumie to co jest mu przekazywane?

Na marginesie w Polsce istnieje niezwykle silne lobby „myśliwych”, ludzi wpływowych poprzez politykę i pieniądze, ludzi socjopatycznych, chorych, którym należałoby pomóc, gdyż „władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”
Cdn.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #64981 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: pon, 18 lip 2011 - 14:02


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Na końcu sprawdzimy co na naszym podwórku słychać.

Egzekucja przy księżycu

Rozmowa z Zenonem Kruczyńskim, dawniej myśliwym, dziś ekologiem, autorem książki 'Farba znaczy krew'.

Joanna Podgórska: – Ojciec przez pomyłkę zastrzelił syna na polowaniu, bo pomylił go z dzikiem, pijany myśliwy ostrzelał ciągnik – to wypadki z ostatnich dni. Często się zdarza, że myśliwi trafiają nie w to, co zamierzali?

Zenon Kruczyński: – Około 40 osób rocznie ginie w Polsce z cywilnej broni. Wiele jest rannych, i to ciężko, bo od broni myśliwskiej rany są ciężkie. Myśliwi to jedyna grupa w Polsce, a jest to uzbrojona stutysięczna armia, która ma prawo do strzelania w otwartym krajobrazie. Kule i śrut gwiżdżą wszędzie. To jest wiele milionów strzałów rocznie. Setki ton ołowiu wywalonych w glebę i w wodę. Mniejsza już o skutki ekologiczne, które są oczywiste, ale jeśli się ma takie możliwości strzelania, muszą zdarzać się wypadki.

Jaką mam gwarancję, że podczas spaceru w lesie nie dostanę śrutem?

Praktycznie żadnej. Trzeba mieć zaufanie do myśliwych. Nawet miejscowa ludność nie jest informowana o tym, że odbędzie się polowanie. Powinna wystarczyć zasada, że strzela się tylko wtedy, gdy wie się na pewno, do czego się strzela. Tyle że czasem nie wystarcza. Zwłaszcza gdy myśliwy jest po kielichu.

Pan także polował przez 20 lat. Ile zwierząt pan zabił?

Około tysiąca. Wypada około 50 rocznie. Trochę lepsza myśliwska średnia.

A ile zwierząt rocznie ginie w Polsce podczas polowań?

Ponad pół miliona.

Czy jakieś zwierzęta giną jeszcze w lasach śmiercią naturalną?

To dla myśliwych czysta strata, bo zabite zwierzę można sprzedać. Dążą do tego, żeby odstrzelić wszystkie zwierzęta oprócz stada podstawowego. Ono musi być zachowane, żeby w następnym roku urodziło młode, bo inaczej nie byłoby do czego strzelać. To jest zawsze eksploatacja maksymalna. Więcej zabić się nie da, chyba że kosztem przyszłorocznych polowań.

A jak to się stało, że przestał pan polować?

Każdy z nas ma w sobie wrodzoną wrażliwość i myśliwy musi dać sobie z nią radę. To wcale nie jest takie łatwe. Urodziłem się w rodzinie myśliwskiej, proces wypierania tej wrażliwości zaczął się u mnie w dzieciństwie. Bez tego nie da się uczestniczyć w polowaniach, bo one są drastyczne. Widzę, że śrut rozwala głowę lisowi, muszę wziąć rannego zająca za nogi, żeby go dobić ciosem w kark, a jemu przez skórę wystaje ostra kość piszczelowa. Przecież to jest cierpienie napawające zgrozą. Trzeba nauczyć się tego nie widzieć, bo inaczej polowanie byłoby nie do zniesienia.

I dla pana stało się w pewnym momencie nie do zniesienia.

To był proces. Różne zdarzenia, które składały się na dojrzewanie świadomości. Ale przełomem był moment, kiedy zastrzeliłem psa. Stałem pod drzewem i patrzyłem na dwie sarny. Z żyta wyskoczyły psy i zaczęły je gonić. Podniosłem broń i strzeliłem. To były sekundy, odruch. Nie zginął na miejscu, gdzieś uciekł, ale był ranny.

Nie starał się pan go znaleźć, żeby dobić?

Nie. Wiedziałem, że już nie chcę więcej strzelać i zabijać. Poczułem, że moje życie się zmieniło.

Myśliwi tłumaczą, że wolno im strzelać, bo dokarmiają zwierzęta zimą.

Ależ to dokarmianie jest kompletnie niepotrzebne. Zaczęło się w XX w., gdy w Europie pojawiły się nadwyżki żywności. Myśliwi dorobili do tego ideologię, że pomagają zwierzętom przeżyć zimę. A przecież przyroda zawsze sobie z tym radziła. Przez miliony zim wykarmiła miliony zwierząt. Dokarmianie jest wręcz szkodliwe, bo stanowi głęboką ingerencję w procesy przyrodnicze i pojemność ekosystemu. Chodzi o utrzymywanie większych stanów zwierzyny, niż ekosystem byłby w stanie wyżywić w sposób naturalny, tylko po to, żeby było do czego strzelać. Im więcej można zabić, tym atrakcyjniejsze polowanie. To właściwie forma tuczu, na którą idą setki, tysiące ton paszy. I to wysokobiałkowej, co spowodowało na przykład u dzików zaburzenia płodności. Widziałem niedawno w gazecie myśliwskiej zdjęcie ze stycznia przedstawione jako ciekawostka. Naganiacz przytrzymywał w rękach warchlaczka. Skąd w styczniu młody miesięczny warchlaczek? Locha została zastrzelona zgodnie z prawem, bo okres polowań na lochy trwa od 1 września do końca stycznia. Wtedy cała damska przyroda jest w ciąży, ale jeszcze nie na tyle zaawansowanej, by wyrzucenie w krzaki pęcherza płodowego z małymi było dyskomfortem. Ale gdy jest dostępna tak ogromna ilość jedzenia, to u zwierząt włącza się mechanizm nienaturalnego wręcz rozmnażania. Dziś płodność dzików jest nieprzewidywalna, ale okresy ochronne się nie zmieniły. Zupełnie legalnie można zastrzelić samicę dzień przed rozwiązaniem.

Inny argument używany przez myśliwych to szkody rolnicze, którym muszą zapobiegać.

Tu działa prosty mechanizm ekonomiczny. Jeżeli na uprawy wejdą dziki, zjedzą część plonów i będą tam często przychodzić. Wtedy stawia się tam ambonę, wali do nich, oddaje do skupu i dostaje pieniądze, z których finansuje się szkody rolnicze. Dziki płacą za nie własnym ciałem. Nikt nie jest zainteresowany, żeby chronić plony. Rolnik za każdy zjedzony kartofel dostaje żywą gotówkę, a ogrodzone pole to martwe łowisko. Gdyby zaprzestać polowań, rolnicy znaleźliby sposób na zabezpieczenie pól, a zwierząt z czasem byłoby mniej. Teraz ich ilość jest rozbuchana przez nieograniczony dostęp do płodów rolnych i dokarmianie. I to przez cały okrągły rok na nęciskach.

Przy paśnikach nie wolno strzelać, a przy nęciskach wolno. Co to za różnica?

Paśnik to miejsce, w którym dokarmia się zwierzęta zimą. Ponieważ przy paśniku zabijać nie wolno, to inne miejsce dokarmiania myśliwi nazwali nęciskiem i tam już wolno. Zaprasza się zwierzęta na posiłek, żeby do nich postrzelać. A one korzystają z nęcisk, bo nie czytają prawa łowieckiego. W takich miejscach padają dziesiątki zwierząt rocznie. Nie tylko w takich. Niedawno byłem w Puszczy Białowieskiej. Zbudowano tam ambony 95 m od paśników. Piękna widoczność, łąka, rzeczka, zwierzęta przychodzą do paśnika, myśliwy czeka, aż trochę odejdą i strzela. Każdy, kto skorzystał z takiej ambony, powinien stanąć przed rzecznikiem dyscyplinarnym Polskiego Związku Łowieckiego. W dodatku te ambony są na granicy Białowieskiego Parku Narodowego. Jeleń wychyla głowę z Parku i dostaje kulę. Ostatnio zabili jelenia jeszcze na terenie Parku. Nawet im się nie chciało go przeciągnąć, tylko wypatroszyli na miejscu. Kryminał. To jest świeża sprawa, policja powinna wdrożyć śledztwo. Po raz pierwszy od lat ktoś się takim przypadkiem zainteresował.

Myśliwi mówią o polowaniu jako walce, rywalizacji ze zwierzętami, a to, co pan opowiada, przypomina egzekucję.

Tak. Niektóre Ośrodki Hodowli Zwierzyny mają swoje bażantarnie. Trzymają ptaki w wolierach i wypuszczają na dzień przed polowaniem. Następnego dnia puszcza się psy i wali do wszystkiego, co zafurkocze w powietrzu. Dzięki temu Juan Carlos podczas wizyty w Polsce mógł zabić 200 bażantów. Jednego dnia! Rzeźnik! A wieczorem jeszcze żubra sobie strzelił.

Jeśli dodać do tego technikę, zwierzę jest właściwie bezbronne.

Człowiek ma lunety, noktowizory, snajperskie karabiny, z których na 200 m trafi w pudełko zapałek nawet ktoś, kto nie umie strzelać. Ostatnio pojawiło się mnóstwo elektronicznych gadżetów do wabienia zwierząt, w lesie zakłada się podsłuchy. Są także zamknięte farmy, gdzie można zabić dosłownie wszystko – zamówionego lwa, słonia, tygrysa. Kupują przechodzone zwierzęta z cyrku czy z ogrodów zoologicznych. Myśliwi coraz bardziej lubią sobie ułatwiać życie.

Argumentują, że polowania są konieczne, bo nie ma drapieżników i trzeba zastąpić selekcję naturalną. Ale gdy pojawiają się wilki, też chcą do nich strzelać.

Rzeczywiście, populacja wilków trochę się odradza i myśliwi mają kłopot. Ale niewielki, bo wilki od czasu do czasu chorują na „ołowicę”. Znajomy leśnik chodził za wilkami w puszczy. Obserwował stado, śledził na śniegu tropy. Wieczorem, kiedy zostawiał watahę, liczyła siedem sztuk, a rano, kiedy podjął trop, już tylko pięć. Gdzie są pozostałe dwa? Wyparowały? Wyemigrowały? Wtajemniczeni wiedzą, że dostały „ołowicy”, prawdopodobnie po prostu je odstrzelono. Myśliwi mają gorącą krew. A na tym, żeby wilki wróciły do lasów, zależałoby im tylko wtedy, gdyby można było na nie polować. Zabicie wilka to łakoma rzecz.

Ale odpadłby im argument, że muszą regulować pogłowie, bo nie ma drapieżników.

Myślenie, że w naturze trzeba coś regulować, przypomina ręczne sterowanie gospodarką w Korei Północnej. Prowadzi do nędzy w przyrodzie. Wynika z braku zaufania do natury i z ludzkiego lęku. A z przyrodą można tylko współistnieć, bo sami jesteśmy jej częścią i w najgłębszym stopniu od niej zależymy.

Co by było, gdyby nagle wszyscy myśliwi odłożyli strzelby? Jaka byłaby reakcja lasu?

Tego nikt nie wie, bo nikt jeszcze nie spróbował. Ale z drugiej strony, w parkach narodowych się nie poluje. To są ogromne obszary na wszystkich kontynentach i tam można zobaczyć, jak wygląda życie, które nie jest poddane presji karabinu. Rozwija się fantastycznie.

To jak myśliwym udaje się utrzymać tak długo przekonanie, że są niezbędni?

Lata propagandy, która wdrukowuje się w umysły kolejnych pokoleń. Ludzie może czasami nie do końca im wierzą, ale nie mają pewności, czują się nieswojo: cholera, to całe zabijanie mi się nie podoba, ale może rzeczywiście tak trzeba, trzeba regulować, eliminować. Ktoś to musi robić. Bo jeśli ktoś tego robił nie będzie, to... I tu rozumowanie się zatrzymuje, bo właściwie nie wiadomo, co by się miało stać. Pozostaje przekonanie, że myśliwi być muszą. Natomiast nikt się nie zastanawia, dlaczego myśliwi zabijają kaczki, dzikie gęsi, bażanty, kuropatwy, zające, piżmaki, słonki. Mają naturalnych wrogów, ludziom nie zagrażają. Dokarmiają je? Nie da się. Jakie szkody rolnicze może wyrządzić kaczka? Myśliwskie argumenty mają się tu nijak. Tu naprawdę widać, że chodzi tylko o zabijanie. Gdyby myśliwi traktowali swoją argumentację poważnie, sami powinni zrezygnować ze strzelania do leśnego i polnego drobiazgu. Ale nie, oni konstruują specjalną broń: ptaszarki, żeby skuteczniej strzelać na przelotach.

Opisy polowań w pana książce są tak drastyczne, że właściwie tylko psychopata mógłby nazwać to rozrywką. Czy nie po to powstał ten specyficzny myśliwski język, żeby zakryć rzeczywistość?

Każde zabijanie po prostu jest drastyczne. Myśliwski język służy trenowaniu niewrażliwości. Nie mówię: przestrzeliłem jeleniowi nogę i złamałem kość piszczelową, tylko: dostał w przedni badyl. Zabijanie znika z percepcji. Nie ma krwi, jest farba. Nie ma jelit i żołądka, jest miękkie. Nie wpakowałem kuli w serce, trafiłem na komorę. Nie odstrzeliłem żuchwy, tylko gwizd. A wie pani, co to jest zestrzał?

Nie.

Ranne zwierzę ucieka, a to, co zostaje na śniegu czy trawie, to jest zestrzał. Nie krew, treść żołądka, kawałek kości, płuc, wątroby, tylko zestrzał. Podobną funkcję ma etyka myśliwska, czyli etyka zabijania. Nie wolno na przykład strzelić do zająca, kiedy siedzi, dopiero jak ruszy, bo inaczej wyglądałoby to na morderstwo z zimną krwią. Kiedy biegnie – składam się i bach! Percepcja myśliwego z zabicia przenosi się na mistrzowski strzał i zachwyt nad własną sprawnością.

Czy podobnych funkcji na polowaniach nie odgrywa alkohol? Znieczula. Zagłusza okrucieństwo.

Nie tylko myśliwi znieczulają się alkoholem. Mężczyźni, gdy są razem, tak jak na przykład na polowaniu, piją więcej, ponieważ bycie w grupie mężczyzn jest stresujące. Trzeba rozładować atmosferę. Bez gorzały się nie obejdzie. Ni cholery.

Wojciech Eichelberger nazywa myśliwych sektą uprawiającą anachroniczny kult męskości, a polowanie religijną praktyką patriarchatu. Zgadza się pan z nim?

Właściwie tak. Bycie takim męskim mężczyzną, co to popije, popali, pozabija, popodrywa delikatnie mówiąc, faktycznie staje się anachroniczne, wręcz niestosowne. Macho z prowincji to tendencja schyłkowa. Ale te zachowania były potrzebne mężczyznom, żeby określać swoją tożsamość. Myśliwska tradycja pokazuje polowanie jako zajęcie dla prawdziwych facetów. Taki strzela, patroszy, ręce ma po łokcie we krwi, rywalizuje. Największa frajda to zabić samca, byka na rykowisku i własnoręcznie go wykastrować. Niektórzy nawet lubią potem pokroić w plastry jądra, usmażyć i zjeść. To ważne elementy utożsamiania się ze swoją płcią. Jak się to odrzuci, człowiek czuje się pogubiony. Trzeba budować męską tożsamość od nowa, ale jak i z czego?

Lubią opowiadać, jak kochają las i kontakt z przyrodą.

Są jeszcze wśród myśliwych ludzie, którzy całkiem sporo wiedzą o przyrodzie, ale wielu to ignoranci, których wiedza jest żenująca. Rzeczywiście, kontakt z przyrodą mają. Zimą w pełnię księżyca na polach, jest pięknie, tylko to piękno dociera w sposób skażony, bo człowiek jest nastawiony, żeby zabić. Czasami się coś przebija i wtedy zachwyca go wschód czy zachód słońca. Ale rusza dalej, bo jest na polowaniu. Jakby mu zdjąć strzelbę z ramienia, to on do lasu nie pójdzie, bo po co. Myśliwi mówią: 99 proc. to jest harówa, dokarmianie, szacowanie szkód, budowanie ambon. Ale gdyby zabrać ten 1 proc., wszystko się rozsypuje, traci sens. Ten 1 proc., zgięcie palca na spuście, decyduje.

Polowanie daje poczucie władzy?

No, jasne. Od wieków zwierzyna łowna była własnością króla i arystokracji. Teraz dostęp do zwierzyny mają koła łowieckie lub Ośrodki Hodowli Zwierzyny i oni rozdają po królewsku przywileje. Mogą powiedzieć: panie ministrze czy panie dyrektorze, zapraszamy do nas na rykowisko. W kadencji 2001–2005 co szósty parlamentarzysta był myśliwym. To bardzo silne lobby, które potrafi fantastycznie dbać o swoje interesy. Pewien minister, który polował w Puszczy Białowieskiej, walczył jak lew, by w projekcie ustawy zamiast opinii samorządów lokalnych wpisać ich zgodę na rozszerzanie parków narodowych, bo na władze lokalne łatwiej wywierać naciski. I wywalczył. Od tej pory żaden park narodowy nie powiększył się nawet o centymetr.


Czyli reasumując jeżeli Prezydent Polski wstydzi się bycia myśliwym oznacza to, że coś jest na rzeczy wszak głowa Państwa to głowa Państwa i wie co przez prawidłowo rozwiniętych ludzi może być negatywnie odebrane, pomimo to nadal wielu chłopców ułańską fantazją miast chwycić w ręce karuzelę w wesołym miasteczku udaje Rambo zasłaniając się jak wyżej tysiącem bzdurnych argumentów.

Gdzie zaczyna się patologia, a gdzie choroba psychiczna, która może być zagrożeniem dla społeczeństwa?
Jak wygląda na tle tego wszystkiego Dąbrowa Górnicza i jej zaplecze mordowania, prawdopodobnie tak samo jak wszędzie, nasi myśliwi nie różnią się niczym od innych, cechuje ich ten sam amok zabijania i podkręcania w towarzystwie rozmów o wielkich wyczynach w puszczy.

Panowie myśliwi adrenalina nie leży w lesie, znam miejsca na Świecie gdzie doznacie jej co niemiara: większość Afryki, Afganistan, a może wczasy z pepeszą w Iraku?

Musielibyście zaopatrzyć się w dużą ilość pieluch, ponieważ tam wasz cel miałby was na celowniku.
(sprawdzcie dąbrowskich „leśnych krasnali”)

Z poważanie (jedynie dla nie zabijających)
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #64884 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: sob, 16 lip 2011 - 09:47


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Czy macie zdanie na ten temat?

ŁOWIECTWO - POMAZANI FARBĄ

Dawid i Filip Barche

Polski Związek Łowiecki działa w majestacie prawa. Jego członkami w większości są ludzie dobrze wykształceni, zajmujący wysokie stanowiska. Twierdzą, że pomagają mieszkańcom lasu w zachowaniu równowagi. Mówią, że strzelają tylko do sztuk najsłabszych, starych i chorych. Twierdzą, że kierują się etyką i regulaminami łowieckimi, że wszystkie ich poczynania mają na celu dobro zwierząt.

Wszystko to nie jest jednak prawdą. Naprawdę członkowie PZŁ są ludźmi, którzy dla własnej przyjemności i zabawy potrafią zabijać, ranić i kaleczyć zwierzęta. Zabijane są zwierzęta, które prędzej myśliwi wyhodowali w swoich stacjach hodowlanych.

Zwierzęta z nich wypuszczone są bardziej ufne w stosunku do człowieka niż zwierzęta dzikie. Dlatego też łatwiej dają się upolować. Często zwierzę pada od strzału myśliwego, który uczestniczył w jego hodowli. Zwierzę podchodzi bo ufa, a myśliwy wyciąga broń i strzela z zimną krwią. Niestety dla myśliwych konanie zwierzęcia, zadawanie mu bólu, jest czymś zwyczajnym.

Dlatego nigdy nie należy wierzyć myśliwym gdy mówią: "pomagamy zwierzętom dokarmiamy je, hodujemy, pilnujemy lasu przed kłusownikami, pomagamy naturze w dojściu do równowagi". W słowach tych jedynie to jest prawdą, że myśliwi karmią zwierzęta, lecz nie po to by im pomóc, lecz by zdobyć ich zaufanie i je zabić. Myśliwi i kłusownicy chcą tylko jednego, a mianowicie zabić zwierzę by mieć jego mięso i futro.

Myśliwi mówią także, że strzelają do niektórych zwierząt, aby zachować między nimi równowagę. Jednak nie dodają już tego, że przez polowania tzw. odstrzały selekcyjne w bardzo dużym stopniu przyczyniają się do spadku populacji niektórych gatunków np. na wymieranie rysia wpłynęło głównie wyniszczenie lasów i polowania. Ważnym czynnikiem ograniczającym populację tego drapieżnika jest też duże pozyskiwanie przez myśliwych zwierzyny płowej oraz silny spadek w latach 80-tych krajowej populacji zajęcy.

Myśliwi często zabijają rysie tłumacząc, iż są to "pomyłkowe przypadki". Pomyłki te zachodzą ponieważ myśliwi zajmują się także redukcją kotów domowych i "zdarza" im się pomylić kota z rysiem. Niezwykle zastanawiające jest to jak tacy znawcy zwierząt i ich rzekomi miłośnicy mogą pomylić tak rożne zwierzęta. A może w rozróżnieniu tym przeszkadza im alkohol, obficie spożywany na polowaniach. Znane są przypadki postrzelenia jednego myśliwego przez drugiego. Gratulować należy im tradycji łowieckiej, ograniczającej się do pijaństwa i mordowania. Wszystkie te działania pozostają bezkarne, gdyż polujący cieszą się zwykle wysoką pozycją społeczną oraz licznymi znajomościami i dużymi pieniędzmi.

Myśliwi mają także poparcie wśród kleru. Księża także są myśliwymi. Niedawno w województwie włocławskim ksiądz, dla rozrywki wybrał się wraz z szefem koła łowieckiego na polowanie. Efektem tego polowania był postrzelony rolnik (musiał przejść dwie operacje), oraz zastrzelony pies. Kiedy policja zjawiła się u księdza w domu z alkomatem ten stwierdził, że po powrocie z polowania wypił jedno piwo. Gratulujemy wspaniałej postawy i właściwego przykładu dla parafian. Niestety księża przyczyniają się także do uspokojenia sumienia myśliwych, poprzez, święcenie łupu i odprawianie mszy przed polowaniem. Naprawdę sytuacja taka "wola o pomstę do nieba". Jak można pozwalać pod pozorami jakiegoś rytuału na takie okrucieństwo?

Ohar - występuje bardzo rzadko. Szacunkowo żyje 30-50 par głównie w regionie Zatoki Gdańskiej i rezerwacie Słońsk. Niestety ohar mimo tak małego stanu populacji jest u nas gatunkiem łownym, ponieważ mieści się w zbiorowym określeniu "dzikie kaczki", przyjętym w prawie łowieckim. Do polowań wykorzystuje się zwierzęta SPECJALNIE TRESOWANE pod tym kątem np. psy, sokoły.

Sokoły - ułożenie sokoła następuje poprzez dręczenie głodem, unieruchomienie, ustawiczne poszturchiwanie. Doprowadza to sokoła do obłędu. Jego instynkt myśliwski w nim pozostaje, gdyż ptak dopada zdobyczy, jednak wtedy zamiast ulecieć z nią dokąd chce, wraca do swojego tresera i swojego wiezienia. Ptak doprowadzany jest do zaburzeń psychicznych.

O polowaniach myśliwi mówią, że jest to wspaniały sport z tradycjami. Może dla morderców-myśliwych jest to sport, ale nie dla zwierząt które giną od kul, są ranione, straszone, itp. Poniżej klika rodzajów polowań przybliżających tragedię bezbronnych zwierząt.

Polowanie z norowcami - norowce to psy (jamniki, teriery), które wypuszcza się do nor lisów, borsuków, jenotów. Psy te atakują zwierzę w norze i zmuszają je do wyskoczenia na powierzchnie. Tam czeka jeden lub kilku myśliwych z gotowymi do strzału strzelbami, by ubić uciekające z nory zwierzę. Gdy układ nor jest bardzo rozległy, albo tez zwierzę mocno się stawia i nie chce opuścić nory, wtedy w akcji mogą być dwa psy jednocześnie. Polowanie to jest szczególnie wydajne w czasie cieczki lisów, kiedy zwierzęta te szczególnie często przebywają w norach. Powstaje jednak pytanie, jak można polować na ciężarne zwierzęta, i jak się maja do tego zapewnienia myśliwych o tym, że pomagają oni zwierzętom.

Polowanie z fladrami - jest to pewna odmiana pedzeń stosowana przy polowaniu na wilki i lisy. Po tropieniu wilków na śniegu, otacza się miejsca ich zalegania sznurem, na którym w bliskich odstępach przymocowane są czerwone chorągiewki długości ok. 40 cm. Fladry zawiesza się na niewielkiej wysokości na krzewach i drzewach. Myśliwych cicho ustawia się na przesmykach i zdejmuje fladry w pobliżu tych stanowisk. Teraz dwóch - trzech naganiaczy wchodzi w miot i rusza wilki. Te, bojąc się powiewających czerwonych szmatek, nie przechodzą przez fladry i próbują wyjść z opresji w miejscach nieofladrowanych i tam pojawiają się w zasięgu strzału.

Polowanie na cietrzewie - świtem koguty przylatują na tokowisko i odprawiają swój fascynujący ceremoniał tokowy. Wtedy łatwo jest dojść do skutecznego strzału.

Podjazd - myśliwy i towarzyszący jej woźnica objeżdżają powozem atrakcyjne miejsca w łowisku. Gdy zobaczą zwierzynę, woźnica stara się podjechać pod nią na odległość strzału, po czym myśliwy, bez trzymania wozu, zeskakuje z niego w odpowiednio osłoniętym miejscu. Zwierzyna skupia uwagę na odjeżdżającym pojeździe, co pozwala myśliwemu przygotować się do strzału.

Polowanie na wab - poprzez zwabienie na strzał zwierzyny naśladowaniem głosu tego samego lub innego gatunku np. byka-jelenia w czasie rykowiska naśladowaniem głosu rywala, lisa - naśladowaniem pisku myszy.

Opis tych rodzajów polowań, ukazuje jakimi podłymi, pozbawionymi skrupułów mordercami są myśliwi. Wyobraźmy sobie przerażonego lisa, który musi uciekać ze swojej nory, ponieważ psy myśliwskie atakują go w jego własnej norze. Przerażony lis wyskakuje z nory i ginie od kul myśliwych.

Jaką podłością wykazują się myśliwi w stosunku do wilków i innych zwierząt. Myśliwy kłamie mówiąc, że jest przyjacielem przyrody i zwierząt, jest on perfidnym, bez skrupułów sadystą, którego chroni nasze nieudolne prawo. Zabicie zwierzęcia jest przez polskie sądy uznawane za czyn "o małej szkodliwości społecznej", a powinno być inaczej.

Myśliwy to morderca, który morduje z wielka przyjemnością i sadyzmem. Np.:

Głuszenie - dobijanie silnym uderzeniem dłoni miedzy karkiem a uszami (zająca) lub kijem w nos (lisa).

Piórkowanie - wbijanie stoiny sztywnego pióra w rdzeń kręgosłupa tuż za głową postrzelonego ptaka.

Zbarczenie - postrzelenie w skrzydło pozbawiające ptaka możliwości latania. Zob. też sfarbować zwierzę, strzał do trupa, itp.

Myśliwi cieszą się, gdy w ich kręgi przybywają nowi tacy jak oni ludzie bez serca. Gdy w ich szeregi wstępuje nowy członek odbywa się tzw. pomazanie farbą - czyli pomazanie czoła początkującego myśliwego krwią pierwszej ubitej przez niego sztuki danego gatunku.

Do ceremoniału łowieckiego należy też złom polegający na wręczeniu myśliwemu ułamanej gałązki świerka lub sosny, umoczonej w farbie (krwi) ubitego przez niego grubego zwierza. Bardzo ważne dla myśliwych jest trofeum oraz futro.

Książki łowieckie zachęcają do polowań na coraz to inne gatunki zwierząt np. W "Podstawach łowiectwa" na s. 159 czytamy: "w większości łowisk polskich drapieżniki są zbyt mało użytkowane. Znaczna część myśliwych nie docenia dostatecznie polowań na tę zwierzynę wymagających zresztą szczególnych umiejętności, ale i ostatecznych trofeów w postaci futerek".

Aby ułatwić sobie polowanie myśliwi budują ambony. Zwierzynie wtedy trudniej zwietrzyć myśliwego, a ten może łatwiej obserwować zwierzę i do niego strzelać.

Myśliwi traktują zwierzę jak rzecz, podobnie zresztą jak nasze nieudolne prawo.

LITERATURA:
K. Biały, Podstawy łowiectwa, Wydawnictwo Łowiec Polski, Warszawa 1994
Z. Jóźwiak, K. Biały, Słownik podstawowych terminów łowieckich i ekologicznych, Wydawnictwo Łowiec Polski, Warszawa 1994
Polska Czerwona Księga Zwierząt, Państwowe Wydawnictwa Rolnicze i Leśne, Warszawa 1992
Kwartalnik "Gaja", Bielsko-Biała 1995 nr 10


Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Hyde-Park · Podgląd postu: #64854 · Odpowiedzi: 11 · Wyświetleń: 13,281

.tomy
Napisane: pią, 01 lip 2011 - 19:41


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Jak wiecie zakończyły się konsultacje społeczne w Sosnowcu dotyczące posadowienia schroniska dla zwierząt.
Wyniki są już znane, ulica wybrana można rozpocząć czczenie Pana.
Sosnowiec wzorem czegokolwiek jest żadnym, kooperacje biznesowe z tym miastem na szczęście już nie stoją pod znakiem zapytania, po prostu ich nie będzie.
W chwili obecnej Dąbrowa Górnicza może podjąć trudny temat rozpoczęcia procedury zmierzającej do utworzenia schroniska dla zwierząt na skalę Państwa naszego, na skalę jakości, a nie wydanych pieniędzy jak to u nas w kraju bywa.
Można przytłoczyć naród fakturą, można też potraktować wreszcie mieszkańców miasta bardziej humanitarnie i pozwolić im wreszcie na decydowanie co jest miastu potrzebne, a co jest fikcją sopocką.
Mam nadzieję, że tak się stanie, wszak Panu Prezydentowi zależało podczas ostatniej rozmowy na pozytywnym wyjściu, gdyż sam kocha zwierzęta.

Dziękuję.
Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #64701 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: czw, 02 cze 2011 - 21:12


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Oto wynik konsultacji społecznych dotyczących posadowienia schroniska dla zwierząt w Sosnowcu.

http://www.bip.um.sosnowiec.pl/dokument.ph...mp=5845&r=r

Ciekaw jestem co dalej Wielcy Sosnowca zrobią, gdyż ta Ciemna Strona Miasta od wielu lat ma "szeroko zamknięte oczy" na totalny brak oraganizacji i szczytową głupotę samych siebie jak i innych zaangażowanych.

Ten problem jest ogólny, "kochana" PATOLOGIA POLSKA, niekompetentny kryje bardziej niekompetentnego, by niekompetentny nie bluzgał w stronę bardziej niekompetentego, a pomimo wszystko posiadającego stanowisko.

Sosnowiec - Miasto od wielu lat będące synonimem patologicznego stosunku do zwierząt.
W Pacanowie kozy kują, głupcy wierzą i musztrują.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #64199 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: czw, 19 maj 2011 - 19:02


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Hycle bez kagańca[size="3"][/size]

Wójt ma interes, żeby z jego gminy zniknął bezpański pies. Jest gotowy za to zapłacić. Z góry nawet kilka tysięcy złotych. Wynajmuje hycla. Pies rzeczywiście nie wałęsa się już po ulicach. Problem znika. Dosłownie, bo połowy bezpańskich psów, które powinny być w schroniskach i przytuliskach, po prostu nie ma. Rozpłynęły się - mówi Tadeusz Wypych z warszawskiej Fundacji dla Zwierząt Argos.
Maciej Stańczyk: Porozmawiajmy o zawodzie hycla.

Tadeusz Wypych: Nie ma takiego zawodu. W polskim prawie nie istnieje żadne unormowanie tego zajęcia. Jakby bezpańskich psów nikt nie wyłapywał.

Ale jednak ktoś zwierzęta wyłapuje. Kto?

To nie jest żadna specjalna grupa osób. Właściwie to każdy może zostać rakarzem. Każdy kto prowadzi schronisko albo ma zarejestrowaną działalność gospodarczą.

Jakąkolwiek?

Tak. To jest paradoks, bo każdy kto ma własną firmę, kto zgłosi do urzędu chęć wyłapywania bezpańskich psów, podpisze z gminą umowę, może to robić i może za to brać pieniądze z budżetu gminy. W praktyce zajmują się tym spółki komunalne, ochotnicza straż pożarna, straż miejska, lekarze weterynarii, no i oczywiście prywatne osoby, które mają w wyłapywaniu psów swój interes.

Jaki można mieć interes w wyłapywaniu bezpańskich psów?

Gmina ma obowiązek zapewnić opiekę bezpańskim psom. I właśnie o tę "opiekę" toczy się cała gra, bo kiedy na terenie gminy pojawia się taki pies, ludzie dzwonią, żeby wójt coś z tym zrobił, bo oni boją się o bezpieczeństwo dzieci, to wójt musi zareagować i psa się pozbyć. Wtedy pojawia się ktoś, hycel konkretnie, i mówi – załatwię ten problem, pies zniknie. Oczywiście nie za darmo.

A za ile?

To zależy. Kilka lat temu za złapanie bezpańskiego psa gminy płaciły średnio sześćset złotych. Dziś to kwota około dwóch tysięcy złotych. Ceny jednak zaczynają się od stu złotych, a sięgają nawet pięciu tysięcy. Płatne z góry.

Nieźle, jak za złapanie psa. Opłaca się być hyclem.

Tylko, że z tym psem trzeba coś zrobić, gdzieś go umieścić, przynajmniej na papierze. Stąd jak grzyby po deszczu powstają różnego rodzaju schroniska, przytuliska, azyle dla zwierząt. Często zupełnie fikcyjne. W miejscach, których nie znajdzie pan na mapie.

To może dobrze. W takim przytulisku gdzieś na uboczu psy mogą mieć lepiej niż na obrzeżach miasta. Nie przeszkadzają też ludziom.

Szkopuł w tym, że bardzo często zwierzęta w ogóle tam nie trafiają. Zniknęły z terenu danej gminy, a potem zniknęły w ogóle. Nie ma ich. Po prostu się rozpłynęły. Średnio los połowy bezpańskich psów jest nieznany.

Ale wójt czy burmistrz wie, do którego schroniska wysłał psa?

Te sprawy powinny być regulowane uchwałami rady gminy, które powinny określać, co dalej dzieje się z tymi psami. Ale takich uchwał nie ma średnio połowa gmin w Polsce, a te które są nie określają losów tych zwierząt. Wyłapywanie psów, zajęcie hycla, jak pan to określił, jest poza wszelką kontrolą.

Chwileczkę, ale wójt może przecież jakoś tego psa namierzyć. Ma przecież umowy podpisane z rakarzami, zapłacił za usługę, może powiedzieć: sprawdzam. Tak?

Ale wójta to nie interesuje. On dostał telefon, że pod szkołą kręci się bezpański pies, którego dokarmiają dzieciaki. Dorośli boją się, że pies pogryzie dzieci. Wywołują wójta do tablicy, a ten nie ma wyboru, musi się psa pozbyć. Musi, bo na pewno nie chce, bo wie, że to go będzie słono kosztowało. W końcu trafia na kogoś, kto rozwiąże jego problem i zabierze psa. Za usługę wystawi rachunek. Wójt płaci za zniknięcie psa z jego terenu. Jest spokojny, bo ludzie nie dzwonią, pies nie wałęsa się po ulicach. Za to zapłacił. Na to ma papiery. Nic innego go nie interesuje.

Władze gmin płacą za likwidację psów?

W pewnym sensie tak. To trzon tego biznesu, że wójt ma obowiązek, pieniądze, zapłaci za zniknięcie psa, a ja mogę coś z tym psem zrobić.

Co? Niech pan to powie.

Usypianie psów to żaden biznes, choć oczywiście i takie rzeczy mają miejsce. Ważne jest pozorowanie opieki, za którą bierze się te kilka tysięcy złotych od każdego psa, a de facto nie zapewnianie jej. Można psy sprzedawać na giełdach samochodowych i targowiskach, co ma miejsce. Można też łapać psa w jednej gminie, a wypuszczać w drugiej. To taka inwestycja na przyszłość, bo w końcu i z tej drugiej gminy, ktoś zadzwoni po hycla, zapłaci z góry za zniknięcie psa. To prawdziwy biznes.

I całe spectrum patologii.

Najbardziej drastyczny przykład, który znam dotyczy nieczynnego już pogotowia dla zwierząt w Nowej Ligocie na Dolnym Śląsku. Schronisko prowadziła kobieta, jak mówiła, z miłości do zwierząt. Przyjmowała psy od klasycznych hycli, którzy do Nowej Ligoty zwozili zwierzęta z ponad trzydziestu gmin na Dolnym Śląsku. Przywozili je całymi ciężarówkami, często za butelkę wódki, bo kobieta miała problem z alkoholem. Przez trzy lata do Nowej Ligoty trafiło półtora tysiąca psów. Psy zdychały z głodu, chorowały, zagryzały się. Koszmarny widok. Tego schroniska już nie ma, ale życie nie znosi próżni. W jego miejsce zaraz pojawiły się następne.

Naprawdę to takie proste?

Nie ma prawa, więc życie zakwitło przeróżnymi formami. Inna jest specyfika dużych miast – Warszawy, Wrocławia, Poznania, a inna małych miasteczek, w których problem wałęsających psów jest bardziej odczuwalny. W dużym mieście najczęściej schronisko jest zakładem budżetowym miasta. To miasto decyduje ile psów tam trafi, wyłapywaniem zajmują się pracownicy schroniska albo straż miejska. Ale generalnie wszystko odbywa się w ramach polityki gminy. Ale wystarczy, że prowadzenie schroniska zleca się prywatnej firmie, a ona podpisuje umowy o wyłapywanie psów z kilkoma czy nawet kilkudziesięcioma gminami. Poza tym można założyć fikcyjne schronisko, wyrobić tylko pieczątki, dogadać się wójtami, łapać psy i szybko się ich pozbywać. Tu już wszystko odbywa się poza wszelką kontrolą.
Nie chce mi się wierzyć, że naprawdę nie można udowodnić tego, że schronisko działa fikcyjnie, że złapane przez rakarzy zwierzęta znikają bez śladu.

Podam panu przykład z Wołomina. Od kilku lat działało tam schronisko dla zwierząt. Oficjalnie było tam miejsce dla dwudziestu zwierząt, ale tylko w samym 2006 roku do schroniska przyjęto ich ponad siedemset, z dwudziestu czterech gmin. Statystycznie jedną budę zamieszkiwało rocznie aż trzydzieści pięć psów. Pod względem "obrotów" jest to rekordowy wskaźnik w skali kraju, bo średnio przez jedną budę w schronisku przewijają się rocznie trzy psy. Mieliśmy dokumenty, statystyki, wykazy, umowy z gminami, a nie mieliśmy psów. Oficjalnie zostały adoptowane.

Co w tym złego, że właściciel schroniska znalazł psom nowy dom?

Tylko, że te tzw. adopcje znów nie są w żaden sposób uregulowane. Napisać można wszystko, że kilkaset psów oddaliśmy do adopcji, tylko, że to nic nie znaczy. W Wołominie udało się ustalić kilka adresów osób, które rzekomo adoptowały psy ze schroniska. Ale na miejscu zawsze okazywało się, że pies "właśnie uciekł". Dokumentacja adopcyjna była też fałszowana m.in. w schronisku w Krzyczkach koło Nasielska, gdzie sześć lat temu trafiło około tysiąca psów z trzydziestu gmin. Ich los w większości przypadków jest nieznany.

Co na to sąd i prokuratura?

W przypadku schroniska w Krzyczkach po ponad pięciu latach od pierwszego zawiadomienia o przestępstwie udało się doprowadzić do wyroku. Sąd skazał m.in. za fałszowanie dokumentacji adopcyjnej psów i znęcanie się nad zwierzętami, trzy osoby na kary pozbawienia wolności od ośmiu miesięcy do jednego roku i ośmiu miesięcy – wszystkie kary w zawieszeniu. Przez te ponad pięć lat w Krzyczkach zginęło około dwóch tysięcy psów. W innych przypadkach sprawy są zazwyczaj umarzane. Włos z głowy nie spadł też do tej pory żadnemu przedstawicielowi gminy – żadnemu wójtowi, żadnemu burmistrzowi. Tu nie mówimy o jednym wójcie czy jednym burmistrzu. Tu mówimy o niemal wszystkich przedstawicielach gmin, którzy wysyłają psy do takich mordowni. Oskarżyć jednego wójta, jednego burmistrza, oznaczałoby pociągnąć do odpowiedzialności całą klasę polityczną. Prokuratura i sądy nie chcą tego zrobić. Bo jakby to wyglądało, że cała klasa polityczna dostaje po głowie. I właściwie za co? Za pieski?

Maciej Stańczyk

Z poważaniem
Tomasz N.

  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #63772 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: sob, 14 maj 2011 - 15:07


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Schronisko Wrocław, do niedawna gloryfikowane, świecznik polskich schronisk.

Jak psu micha.
Okazuje się, że w Polsce można bez najmniejszych wyrzutów
sumienia okraść wszystkich i wszystko. Nawet wynędzniałe, bezpańskie psy w
biednym schronisku.

Stolica województwa dolnośląskiego może się pochwalić bardzo nowoczesnym,
czystym i bogatym jak na polskie warunki schroniskiem dla bezdomnych
zwierząt. Rozciągający się na 6 hektarach przytułek dla naszych braci
mniejszych jest prawdziwym ewenementem na mapie kraju. Wielu sponsorów, w
tym z Niemiec hojnie pomaga, wysyłając na przykład tony markowej karmy dla
schroniskowych czworonogów. Tak przynajmniej darczyńcom się wydaje.
Pani Irena H. (nazwisko do wiadomości redakcji) pracowała w schronisku
prawie 15 lat. Zaczęła w 1993 roku, bo kocha zwierzęta i bardzo chciała się
nimi zajmować. Była tzw. referentem do spraw obrotu zwierzętami, czyli
prowadziła przyjmowanie i wydawanie zwierząt, opiekowała się również kotami
i psami po sterylizacji i innych zabiegach. Jej opowieść (dokładny zapis z
dyktafonu) jest szokująca
- Gdy tylko zaczęłam pracę, to zostałam poinformowana przez panią dyrektor
Z.B. żeby nie spoufalać się z pracownikami, bo tu wszyscy kradną, a
jej mąż ma tak niewdzięczną funkcję, że musi pilnować żeby tego nie robili.
Faktycznie traktował ludzi z dystansem, a dyrektorka potrafiła wzbudzać tak
wielkie zaufanie, że bez wahania uwierzyłam w jej zapewnienia. Pracowałam w
tej nieświadomości kilka lat. Pewnego W razu zaprowadzałam suczkę do boksu
obok kuchni, gdzie przebywał mąż pani dyrektor. . Stałam przy tym boksie i pilnowałam, żeby tej
suczki inne psy nie pogryzły. Wtedy zauważyłam jak podjechał samochód, który
zawsze dowoził mięso dla naszych zwierząt. Oczywiście trudno było to nazwać
mięsem, bo to z reguły były zalane wodą, zamrożone i zmielone wcześniej
płuca. W momencie kiedy to wyładowali zobaczyłam jak mąż dyrektorki – J.W. pakuje naszą najlepszą karmę taką jak "Royal" do tego wozu. Byłam w
szoku. Opowiedziałam o tym koledze z pracy, który działał w związkach
zawodowych, a on mnie wyśmiał. Dziwił się, że dopiero teraz zauważyłam.
Zaczęłam baczniej wszystkiemu się przyglądać. Okazało się, że bardzo często
J.W. i jego koledzy wyjeżdżali załadowanymi po brzegi naszą karmą
samochodami w siną dal. Mieli obowiązek zapisywania wyjazdów w zeszycie
interwencyjnym, ale tego nie robili. Po prostu bardzo droga karma "Royal"
wyjeżdżała w biały dzień poza schronisko, a było jej naprawdę dużo. Jednego
razu na przykład dostaliśmy za darmo jakieś 8 ton. Wywieźli tego wiele
taczek.
***
Gdy mąż dyrektor schroniska zorientował się, że nasza rozmówczyni widziała
jak wywoził z magazynu worki z karmą nie próbował niczego tłumaczyć, wręcz
odwrotnie:
- "Ty kur..., ty szmato jedna. Wypierdalaj stąd. Ja cię zrównam z ziemią".
Takimi epitetami zwracał się do mnie gdy pewnego dnia przyłapałam go na
kradzieży. Dobrze, że wówczas w porę przyszła moja koleżanka, bo pewnie by
mnie uderzył. Poszłam do dyrektorki, czyli jego żony, na skargę. Nic nie
wskórałam. Przeciwnie, coraz częściej słyszałam: "Ja cię kur... załatwię".
Notorycznie miałam przebijane opony w samochodzie, całą karoserię zalaną
klejem budowlanym. To się zdarzało bardzo często, a ja nie mogłam przyłapać
tego łobuza na gorącym uczynku. Śmiał mi się tylko w twarz i pytał czy "Co,
złapałaś mnie kiedyś za rękę?".
W końcu zdesperowana Irena poszła do prawnika. Chciała oskarżyć prześladowcę
o mobbing, ale w końcu nie zrobiła tego, bo dyrektorskie małżeństwo
obiecywało, że to się już nigdy nie powtórzy. Ale się powtarzało.
Irena H. za swoją wścibskość płaciła wysoką cenę. Okradano ją z firmowych
dokumentów, zarzucano kradzież, przywłaszczanie schroniskowych pieniędzy
itd. Wszystko po to, aby poszła sobie ze schroniska do diabła i nie
przeszkadzała w interesie. A ona się zawzięła. Inni świadkowie, z którymi
rozmawialiśmy w pełni potwierdzają relacje naszej rozmówczyni i zgodnie
twierdzą, że wywożenie najlepszej karmy, której jedno opakowanie kosztowało
150 i więcej złotych, było w schronisku normą. Zwierzęta zamiast
wysokogatunkowego jedzenia dostawały bardzo złej jakości odpady mięsne, a
raczej śmierdzącą, gnijącą breję, która nie nadawała się do niczego. Jedna z
pracowniczek schroniska opowiada:

- Przyjęłam kiedyś darowiznę. Siedem piętnastokilowych worków schowałam do
magazynu. To nie była polska karma, tylko bardzo droga niemiecka i
kanadyjska. Śmiałam się sarkastycznie z kolegą, że pewnie niedługo ktoś to
zabierze. Nie musieliśmy długo czekać, bo już na następny dzień karma
znikła.
Inna wolontariuszka, która od lat pracuje we wrocławskim schronisku też
niejedno widziała:
- Wiele razy obserwowałam jak przywozili nową karmę z darowizn, a na drugi
dzień kiedy chciałam nią nakarmić psy, którymi się opiekowałam już jej nie
było. W zamian dostawały breję, którą do misek nakładano łopatami, bo nawet
przelać się tego nie dało. To były skisłe kasze, makarony i jakieś zielone
kawałki parówek. To wszystko aż bulgotało, syczało i pieniło się. Suczki po
zabiegach sterylizacyjnych musza dostawać lepsze jedzenie, bo są na diecie.
Poszłam do magazyniera i poprosiłam o tą dobrą suchą karmę, która przyszła z
zagranicy, w odpowiedzi usłyszałam, że się "wpierdalam" w nieswoje sprawy.
***
Ta breja, którą gotowali w kotle, przechodziła ludzkie pojęcie - snuje swoją
opowieść Irena - To było coś okropnego. W kuchni tak potwornie śmierdziało,
że nie można było wytrzymać. Psy bez przerwy miały po tym ohydztwie
biegunkę, nierzadko z krwią. Poszłam do dyrektorki i opowiedziałam jej co
się dzieje. Mówiłam, że boksy są całe w cieknących kupach biegunki. Poszła
sprawdzić i stwierdziła, że to dobre mięso, i tylko. z wierzchu zielone a w
środku jest czerwone. Ręce mi opadły. Przecież musiała widzieć te muchy,
które w tym kotle składały już jaja. Jednak miliony much i smród nie zrobiły
na niej wrażenia.
***
Docieramy do kolejnych świadków. Opowiadają, jak wojsko oddawało schronisku
część swoich zapasów konserw, bo co trzy lata mieli obowiązek wymienić je na
nowe.
- Dostawaliśmy od nich naprawdę tego bardzo dużo. Pewnego razu przyjechał
do schroniska olbrzymi transport tych konserw. Pielęgniarze i wolontariusze
już na drugi dzień chcieli wziąć trochę dla młodych piesków, ale spóźnili
się. Cały, dosłownie cały transport zniknął.
***

Pani Irena w końcu powiedziała dość i zażądała znakowania opakowań karmy.
Zarząd schroniska ją wyśmiał, więc sama zaczęła zaznaczać długopisem
niektóre opakowania. Dobrze wiedziała, gdzie należy szukać karmy z darowizn.
Na jednym z wrocławskich targowisk znalazła oznakowane przez siebie
opakowania. Sprzedawał je. pracownik schroniska. Zadzwoniła na policję a
równolegle poprosiła koleżankę, żeby spróbowała zakupić kradziony towar. Nie
było z tym problemu, więc po kilku chwilach sprzedający został aresztowany.
Ale policji powiedział, że kupił ją od bezdomnego, który pewnie ją kradnie.
Uwierzyli! I sprawa rozeszła się po kościach.
- Prokuratura również niewiele zdziałała i umorzyła śledztwo, bo kradzież
nie przekroczyła 250 zł. Więc niska szkodliwość itd. - mówi Irena.
***
Wrocławskie schronisko podlega pod Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
Jednak nie dolnośląski TOZ, a warszawski zajmuje się sprawami placówki.
Dlaczego tak jest?
- To stara sprawa. Nie dogadywali się i były problemy ze współpracą, więc
wywalczyli sobie, że piecze sprawować nad nimi będzie zarząd główny w
stolicy. - powiedział "FiM" prezes TOZu Eugeniusz Ragiel. Przyznał również,
że niestety znana mu jest sprawa kradzieży karm dla zwierząt, jednak z braku
ewidentnych dowodów i odpowiednich kroków policji, na razie nic nie może w
tej sprawie zrobić.
Rzecznik prasowy TOZu z Wrocławia Mateusz Czmiel nie może oficjalnie
wypowiadać się na temat tego akurat schroniska. Przyznał, że również o
kradzieży karm wie, ale niestety nic nie może w tej sprawie zrobić.
Dyrektorka schroniska – Z.B.kategorycznie zaprzecza
doniesieniom jej byłych i obecnych pracowników:
- To oczywiste kłamstwa. Jestem miłośniczką zwierząt i nigdy nie
pozwoliłabym, żeby ktokolwiek zabierał im jedzenie. Zwłaszcza tym bezdomnym,
czyli najbardziej potrzebującym. Może faktycznie trafiali się jacyś
złodzieje, którzy jednorazowo ukradli kilogram karmy, jednak to z reguły
jest nie do wykrycia. Taki złodziej dostałby u mnie natychmiast
wypowiedzenie.
***
Kto zatem kłamie a kto mówi prawdę? Czy pracownicy i wolontariusze
schroniska z jakiś powodów oczerniają niczemu niewinną dyrektorkę i jej
męża, czy może jednak ktoś okradał biedne psie miski? Do sprawy wrócimy bo
kopie artykułu już przesłaliśmy do prokuratury, policji i zarządu głównego
TOZu. Wszystkie te instytucje obiecały, że tym razem sprawie przyjrzą się
bardzo dokładnie a przede wszystkim spróbują odpowiedzieć na pytanie czy
ewentualny proceder trwa nadal.
Ariel Kowalczyk

Dlaczego to robią?
Dlaczego na to inni pozwalają?
Dlaczego milczą?
Zorganizowana przestępczość zaczyna i kończy się na decydentach, którzy za pomocą władzy, fotelików i innych środków ślepną na przestępstwa wyciągając rękę po ukojenie serca i portfela.
Żadne przedsięwzięcie, nawet za dzisiątki milionów złotych, pod okiem kamer tv nie chroni zwierząt w tym kraju.
Kiedyś zasłyszałem o zorganizowanej grupie przestępczej składającej się z:
a) Inspekcji weterynaryjnej
cool.gif Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami
c) Urzędników poszczególnych gmin
doprowadzających i utrzymujących w celach zysku taki stan rzeczy, który powoduje ogromne dla nich przychody, a wzburzenie przeciętnego obywatela po obejrzeniu "FAKTY" TVN w temacie zwierząt.
Kto nie wierzy, niech spróbuje zainteresować się przepływem wszelkiego dobra przeznaczonego dla zwierząt, znikającego jak kamfora, w krótkim czasie.
Niech spróbuje zainteresować się warunkami i ewidencją zwierząt, rządzoną przez Bożków Olimpijskich w postaci zwykle Kierownika schroniska i Inspektora weterynaryjnego.
Jedne z najbardziej prymitywnych kombinacji finansowych gdzie ręka rękę myje.
Osoby niekompetentne, zajmujące się zwierzętami w schroniskach, nastawione na doraźny osobisty zysk są patologią tego systemu, to AIDS dla zwierząt.
cdn.

Z poważaniem
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #63674 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: nie, 24 kwi 2011 - 09:50


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


CYTAT(st1111 @ sob, 23 kwi 2011 - 23:34) *
Schronisko jest bezwzględnie potrzebne gdyż trzymanie dzieci w tym samym mieszkaniu co psa to rodzaj gry o życie tego dziecka.


Witam.

Wybacz, ale raczej trzymanie nieodpowiedzialnych rodziców w tym samym miejscu co dziecka to wielka gra o jego życie.
Wyciąganie wniosków z informacji prasowych to jak wróżenie z fusów kawy.
Mniej "Faktów" i będzie po problemie.

Życzę Ci wszystkiego dobrego, zdrowia i więcej pogody ducha.

Z poważaniem

Tomek
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #63304 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: pią, 22 kwi 2011 - 19:48


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Jak wiecie od 21.04.2011 rozpoczęły się konsultacje społeczne dotyczące schroniska dla zwierząt w Sosnowcu.
Konsultacje dotyczą analizy wariantów posadowienia schroniska przy ul. Grenadierów lub ul. Waltera - Janke.
Zapraszam wszystkich do dyskusji na ten temat, lecz proszę, by wypowiedzi nie były tylko frustracyjnym wyładowaniem emocjonalnym.

Może uda się udowodnić władzom Miasta Sosnowiec, że mieszkańcy potrafią:
1. Myśleć
2. Analizować.
3. Wyciągać wnioski z dyskusji.
4. Podejmować odpowiedzialne decyzje.
Jeżeli przekształci się ten temat w zwykła "pyskówkę qwerty" to będzie wskazywało na bezzasadność zasięgania opinii mieszkańców. NIE DOPUSZCZAJMY DO TEGO.
Wszystko co tutaj napisane zostanie traktujmy jako wsparcie dla mieszkańców Sosnowca, by mogli podjąć decyzję, by wziezli sprawy na własne głowy, może system dzielenie i podziałów w imię rozsądku tak szeroko deklarowanego zostanie zażegnany.

Więcej informacji: http://www.sosnowiec.pl/u...a_zwierzat.html
BĄDŹCIE ODPOWIEDZIALNI.

Z poważaniem
Tomasz N.
_________________

  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #63286 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

.tomy
Napisane: wto, 29 mar 2011 - 20:41


UZYTKOWNIK
**

Grupa: Użytkownik
Postów: 70
Dołączył: sob, 16 paź 10
Nr użytkownika: 4,166


Witam.

Sprawa zwierząt Dąbrowy Górniczej powoli, ale efektywnie zostaje wprowadzana na tor poprawności, lada moment będę mógł napisać więcej.
W chwili obecnej dokonuje się seria zmian dotycząca zwierząt.
W momencie pewności poinformuję zainteresowanych o wynikach, które z punku widzenia całego kraju będą zaskakująco dalekosiężne, wykraczające poza mentalność, do której wszyscy są przyzwyczajeni.
Plusem wielkim jest współpraca z Urzędem Miasta, układająca się dobrze i rozwojowo.
Jeżeli ktoś chce wziąć udział w tworzeniu nowej jakości w stosunku do zwierząt to zapraszam.

Dziękuję.
Tomasz N.
  Forum: Nasze Miasto · Podgląd postu: #62830 · Odpowiedzi: 137 · Wyświetleń: 147,276

3 Stron V   1 2 3 >

New Posts  Nowe odpowiedzi
No New Posts  Brak nowych odpowiedzi
Hot topic  Popularny temat (Nowe)
No new  Popularny temat (Brak nowych)
Poll  Sonda (Nowe)
No new votes  Sonda (Brak nowych)
Closed  Zamknięty temat
Moved  Przeniesiony temat
 

Mapa forum
RSS Wersja Lo-Fi Aktualny czas: czwartek, 28 marzec 2024 - 09:23
FMDG - Razem od 2003
Dąbrowa Górnicza